Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

STRONA GŁÓWNAHISTORIAPRACA MISYJNAGALERIALINKI                                                             


   Świadomość głoszenia Ewangelii wszystkim narodom, zgodnie z nakazem misyjnym Chrystusa (por. Mk. 16,15; Mt. 38,19), towarzyszyła Kościołowi od początku i zawsze prowadziła bardziej do czynnego rozpowszechniania Ewangelii w świecie...

       więcej>>


    Jak wygląda zaangażowanie na polu misyjnym braci z naszej prowincji Wniebowzięcia NMP z Katowic...

 więcej >>


  Galeria zdjęć dokumentujących pracę misyjną naszych współbraci oraz działalność naszego sekretariatu...

 więcej>>


     Linki do wybranych miejsc w Internecie - znanych i mniej znanych...

   więcej>>


 


MINISTER PROWINCJALNY ZAKONU BRACI MNIEJSZYCH

FRANCISZKANÓW

PROWINCJI WNIEBOWZIĘCIA NMP W POLSCE


ul. Panewnicka 76 40-760 KATOWICE

tel./fax +48 32/252-18-97



Katowice Panewniki, 12 czerwca 2004 roku



Drodzy Współbracia!



Niniejszym przesyłam Wam pozdrowienia od naszych współbraci realizujących swe powołanie w Tanzanii i Maroku: ojca Placyda Górki i ojca Cyriaka Wrzodaka.

Równocześnie pragnę skierować do Was pewien apel.


Otóż, jak Wam wiadomo, byłem ostatnio znowu w Afryce; towarzyszył mi ojciec definitor Dymitr.


Najpierw 3 grudnia 2003 roku udaliśmy się w podróż trwającą ponad dwie godziny samolotem boeing 737 z Okęcia do Amsterdamu, a następnie z lotniska Schiphol w ośmiogodzinną podróż douglasem MD 11 do stolicy Kenii, Nairobi. Korzystaliśmy z linii KLM.

Na lotnisku Jomo Kenyatta czekali na nas ojciec Placyd i ojciec Hermann, którzy zawieźli nas samochodem do naszego klasztoru w Westlands. 

Tak więc znaleźliśmy się na południe od równika i w strefie czasowej moskiewskiej, tzn. dwie godziny do przodu. 

Niewielki klasztor w Nairobi, znajdujący się w dzielnicy o niskiej zabudowie, zamieszkuje na co dzień pięciu współbraci, w tym Minister prowincjalny. Przy klasztorze znajduje się niewielka kaplica domowa. 

4 grudnia spotkaliśmy się z ojcem prowincjałem Jakiem St. Yves’em OFM, który wprowadził nas 
w rzeczywistość franciszkańskiej obecności w tym rejonie świata. 

Swego czasu ówczesny minister generalny ojciec John Vaughn OFM zwrócił się do Zakonu z prośbą o zaangażowanie się w realizację nowego afrykańskiego projektu, na co odpowiedziało pozytywnie 30 współbraci. Z tej pionierskiej grupy od tamtego czasu zmarły 3 osoby, zaś 8 pracuje tutaj do dzisiaj.

Wice-prowincja świętego Franciszka w Afryce obejmuje następujące państwa: Burundi, Kenię, Madagaskar, Malawi, Mauritius, Ruandę, Tanzanię, Ugandę i Zambię.

Ze względu na ich wielość konieczna jest wśród misjonarzy znajomość języka angielskiego lub francuskiego.



Dane statystyczne z października 2003 roku informują, że wice-prowincja ta liczy 112 współbraci,
 w tym: 44 kapłanów, 4 diakonów, 20 braci profesów wieczystych oraz 44 profesów czasowych. 

Możną tę statystykę przedstawić trochę inaczej, i tak np. z racji na pochodzenie tworzy ją: 50 Afrykanów, 34 obcokrajowców, 27 Malgaszów i 1 Maurytyjczyk; jeszcze słowo o obcokrajowcach: są wśród nich dwaj Polacy oraz ex-minister generalny ojciec Giacomo Bini OFM.

Współbracia z Nairobi Westlands działają m.in. duszpastersko wśród żeńskich zgromadzeń zakonnych.

Na początku swego pobytu w Kenii spotkaliśmy się z całym Definitorium wice-prowincjalnym. 

W Nairobi, które swą wysoką zabudową przypomina centra metropolii zachodnioeuropejskich, wstąpiliśmy do nowoczesnej katedry o pięknych witrażach. Obok katedry znajduje się kaplica Najświętszego Sakramentu, do której może wejść każdy prosto z placu przykościelnego na adorację. Wierni – w różnym wieku - pozostawiali na zewnątrz kaplicy swoje obuwie i trwali w wielkim skupieniu na modlitwie przed Chrystusem eucharystycznym. 

Monstrancja znajdowała się na niewielkim podwyższeniu i żadna krata nie dzieliła jej od adorujących osób. Na zapytanie, czy brak jakiegokolwiek zabezpieczenia nie naraża Najświętszego Sakramentu na profanację, odpowiadano, że być może, ale nie tutaj w Afryce.

W Nairobi także musieliśmy załatwić formalności wizowe, by móc dostać się do Tanzanii – celu naszej podróży; w ciągu godziny udało nam się to zrealizować.

Tego samego dnia o 21.00 autokarem udaliśmy się z ojcem Placydem i ojcem Dymitrem z Nairobi do Mwanzy w Tanzanii; podróż trwała 15 godzin. Byliśmy pełni uznania dla kierowcy naszego autokaru. 

Tylko na krótko mogliśmy się zatrzymać u naszych współbraci w Mwanzie Butimbie. O 17.45 wystartował mały samolot z nami na pokładzie do Bukoby; przelecieliśmy nad Jeziorem Wiktorii i po 35 minutach szczęśliwie wylądowaliśmy. 

Stamtąd samochodem dostaliśmy się do Kasherero, gdzie od lipca 2003 roku duszpasterzuje ojciec Placyd. 

Wcześniej nasz Współbrat, po rocznym kursie przygotowawczym, przebywał w Nairobi, następnie zapoznał się ze specyfiką pracy misyjnej prowadzonej przy dwu naszych domach w Tanzanii, 
dwu – w Ugandzie i dwu - w Kenii. Od 3 stycznia 2002 roku pracował jako wikariusz parafialny w Mwanzie Butimbie, parafii liczącej około 14 tysięcy wiernych. 

Wróćmy jednak do Kasherero; w skład tej parafii wchodzi 8 wiosek, w tym 2 filie, a wiernych jest około 6 tysięcy. Kościół na tych terenach jest dobrze zorganizowany. Oficjalnym językiem jest tam suahili.

Warto wspomnieć, że na przełomie siedemdziesiątych i osiemdziesiątych lat dwudziestego wieku mieszkańcy tej wioski sami wybudowali kościół i dom dla kapłana. Następnie udali się do księdza biskupa, by przysłał do ich miejscowości duszpasterza. W roku 1984 zabudowania parafialne ciągle jeszcze stały puste. Wtedy to pojawili się tam bracia mniejsi; postanowili zatrzymać się 
w Kasherero i rozbudować budynek mieszkalny.

Tutaj właśnie spędziliśmy najwięcej czasu w trakcie naszego pobytu w Tanzanii. Miejscową wspólnotę tworzą dwaj kapłani oraz brat zakonny. Brat Giuseppe jest wykwalifikowanym pielęgniarzem; pracuje nie tylko w pobliskim szpitalu, ale także na miejscu prowadzi polowe ambulatorium.

Ojciec Placyd zadbał o to, byśmy mieli jak najwięcej kontaktu z wiernymi. Jestem pod wrażeniem spotkań z tamtejszą Radą Parafialną, z Franciszkańskim Zakonem Świeckich i Virafrą, tj. młodymi przyjaciółmi świętego Franciszka; podziwiałem wysoki stopień ich odpowiedzialności za kształt chrześcijaństwa tu i teraz.

8 grudnia, w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NM Panny, wraz z przełożoną Franciszkańskiego Zakonu Świeckich odwiedziliśmy 4 chaty zamieszkałe przez najbiedniejszych parafian; wszędzie odmówiliśmy wspólnie dziesiątkę różańca świętego, udzieliliśmy błogosławieństwa i rozdaliśmy różańce. Ze strony gospodarzy spotkaliśmy się z wielką radością i wdzięcznością.

Także inni parafianie, których odwiedzaliśmy, starali się ugościć nas tym, co posiadali; najczęściej były to wysuszone, nieraz wędzone, owady podobne do szarańczy; spożywanie ich nie było łatwe, 
ale świadomość, że odmową moglibyśmy sprawić przykrość gospodarzom, mobilizowała nas do sięgania po nie. 

Trzeba równocześnie zaznaczyć, że wyposażenie mieszkań poza wioskami oraz pożywienie tam proponowane, nie odbiegało od znanego nam standardu europejskiego. 

Odwiedziliśmy także siostry klaryski oraz inne żeńskie zgromadzenia zakonne; są wśród nich i siostry Polki.

W poszczególnych wioskach spotykaliśmy się z dorosłymi i dziećmi; wydaje mi się, że spotkanie z dziećmi w Ntoro koło Makongo nad Jeziorem Wiktorii pozostanie mi na zawsze w pamięci z racji na serdeczne przyjęcie nas przez nie i otoczenie szczególną troskliwością.

Byliśmy m.in. w parafii Kashozi, która istnieje od roku 1892; prowadzi ją wzorowo ksiądz proboszcz Afrykanin; w tamtejszym kościele modliliśmy się przy skromnym grobowcu pierwszego biskupa i kardynała pochodzącego z terenów na południe od Sahary, Lauriana Rugambwy (1912-1997), rozmawialiśmy z braćmi zakonnymi oraz wiernymi świeckim pielęgnującymi w swym życiu cnoty właściwe świętemu Karolowi Lwandze i Męczennikom z Ugandy, spotkaliśmy się z siostrami zakonnymi prowadzącymi tam swój nowicjat, szkołę, i internat dla dziewcząt oraz szpital. Zaproszono nas także na uroczysty obiad.

9 grudnia poświęcił całą godzinę nam na rozmowę ksiądz biskup ordynariusz Nestor Timanywa.

10 grudnia, po Mszy świętej w kościele, a następnie po śniadaniu w chacie przewodniczącego Rady Parafialnej, pożegnaliśmy Kasherero i wraz z ojcem Placydem udaliśmy się najpierw samochodem do Bukoby, a następnie małym samolotem do Mwanzy, gdzie zatrzymaliśmy się w naszym klasztorze. 

Tam także odwiedziliśmy serdecznych znajomych ojca Placyda oraz dom Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek.

11 grudnia wyruszyliśmy z Bukoby autokarem i po 15 godzinach jazdy - już następnego dnia - zawitaliśmy w Nairobi. 

Po krótkim odpoczynku, wcześnie rano, wyjechaliśmy z ojcem Hermannem do rezerwatu przyrody Nakuru, gdzie z bliska mogliśmy podziwiać tamtejszą faunę i florę. 

Wrażenie robiły na nas pobliskie, potężne wulkany, w których kraterach dzieją się sprawy 
tajemnicze i kryminalne; „porządni ludzie – zapewniał nas ojciec Hermann – tam się nie kręcą”.

13 grudnia 2003 roku, po Mszy świętej koncelebrowanej w Nairobi Westlands ze współbraćmi oraz po jutrzni, udaliśmy się samochodem na lotnisko, by po przeszło 9 godzinach lotu boeingiem 767-200/300 do Amsterdamu, a następnie dwugodzinnym locie boeingiem 737, wylądować o 21.50 na Okęciu.

Jestem bardzo wdzięczny ojcu Placydowi i pozostałym współbraciom wice-prowincji świętego Franciszka za poświęcenie nam wiele czasu i okazanie wiele serca, byśmy mogli jak najlepiej zorientować się w życiu Kościoła w tej części Afryki.

Pozostanie w mej pamięci wielkie zaangażowanie się wiernych w uroczyste sprawowanie liturgii i w opiekę nad biedniejszymi od siebie; zapamiętam ich szacunek i wdzięczność, jaką otaczają swych duszpasterzy.




Kolejną podróż do Afryki odbyliśmy z ojcem definitorem Dymitrem na początku maja bieżącego roku.

Tak więc 4 maja 2004 roku udaliśmy się avrolinerem z Okęcia do Brukseli, a stamtąd airbusem A 319 do Casablanki. Przelot do Maroka trwał 3 godziny i 20 minut; po wylądowaniu trzeba był przestawić zegarki o 2 godziny do tyłu. Znaleźliśmy się w kraju muzułmańskim, w którym nie można prowadzić pracy ewangelizacyjnej wśród tubylców. Na lotnisku Mohammeda V odebrali nas samochodem ojciec Gwardian miejscowej wspólnoty oraz ojciec Cyriak. Niewielki nasz klasztor i kościół znajdują się w dzielnicy portowej pośród wysokościowców. 

Jeszcze przed rokiem sąsiadował z naszym klasztorem „Dom Hiszpański”; został wysadzony przez ekstremistów, grzebiąc w swych gruzach ponad 40 osób. Od tego czasu także przy naszych klasztorach stoją przez całą dobę posterunki policyjne. Radzono nam, byśmy habity nosiliśmy tylko w klasztorach i kościołach. 

Na Msze święte do kościołów, które funkcjonowały normalnie do roku 1956, przychodziły głównie siostry przeróżnych zgromadzeń zakonnych oraz nieliczni cudzoziemscy chrześcijanie świeccy. Wspomniane siostry zakonne pracują w Maroku m.in. prowadząc przedszkola, szkoły, szpitale, domy starców, biblioteki oraz organizując kursy np. kroju i szycia dla kobiet. Kapłani natomiast sprawują służbę Bożą w kościołach oraz w klasztorach wspomnianych zgromadzeń. 

Polaków spotkaliśmy nie tylko w Konsulacie Rzeczpospolitej Polskiej w Casablance, ale także w innych miejscach, i to zarówno wśród duchowieństwa, osób konsekrowanych oraz świeckich.



6 maja wygodnym pociągiem z klimatyzacją udaliśmy się, tzn. ojciec Cyriak, ojciec Dymitr i ja, z Casablanki do Marrakeszu. Po ponad trzygodzinnej podróży znaleźliśmy się w miejscowości, w której ponieśli śmierć męczeńską pierwsi bracia mniejsi. Około 14.00 wraz z jednym ze współbraci mieszkających w tamtejszym klasztorze podjechaliśmy najpierw samochodem, a następnie przeszliśmy wąskimi uliczkami do jednej z niskich bram w starych murach miejskich. Tam to, według tradycji przekazywanej sobie przez współbraci, zostali umęczeni przez mahometan: ojciec Berard, ojciec Piotr, brat Akursjusz, brat Adjut i ojciec Otton; żaden znak nie informuje o tym wydarzeniu. Wspólnie odmówiliśmy Modlitwę Pańską, a nasz towarzysz wypowiedział ją w języku arabskim. 

7 maja o 13.10 opuściliśmy Marrakesz i pociągiem przez Casablankę przemieściliśmy się najpierw do Sidi Lyamani, a następnie autokarem do Tetuán, by po dziesięciogodzinnej podróży osiągnąć klasztor, w którym aktualnie realizuje swe powołanie ojciec Cyriak. Jego gwardian, ojciec Antoni, Hiszpan, osoba po siedemdziesiątce, jest ogromnie sympatyczny z racji na swą skromność, otwartość i pogodę ducha.

Tam oczekiwał nas ojciec Jezus OFM, aktualny prezes marokańskiej federacji. Starał się nakreślić nam sytuację braci mniejszych w tym muzułmańskim kraju. Sam przebywa tam od 6 lat i dopiero na miejscu zrozumiał - jak nas zapewniał - na czym polega wartość tej misji. 

Dotychczasowi marokańscy misjonarze to głównie Hiszpanie, przebywający na północy Maroka oraz Francuzi, mieszkający na pozostałym obszarze, odczuwają od dłuższego już czasu poważny brak powołań w swych krajach. Stąd też obecność franciszkańska w tym państwie staje się coraz bardziej międzynarodowa; mówi się też częściej, że Maroko jest misją całego Zakonu. To umiędzynarodowienie sprawia, że styl pracy misyjnej ulega przemianie. Federacja odczuwa wprawdzie duże braki personalne, co jednak nie odbiera jej nadziei na lepszą przyszłość. Współbracia jeszcze bardziej starają się żyć swym charyzmatem, pogłębiając swe relacje braterskie; jest to ogromnie ważne dla przebywających w środowisku muzułmańskim.

10 maja 2004 roku przybyliśmy do współbraci mieszkających w Tangerze. Tam też odwiedziliśmy franciszkańskiego biskupa ojca Antoniego, Hiszpana. Przyglądnęliśmy się pracy sióstr zgromadzenia świętej Matki Teresy z Kalkuty, gdzie spotkaliśmy siostrę Polkę. Zapoznaliśmy się z pracą innych osób konsekrowanych z dziećmi, młodzieżą i chorymi.

Byliśmy także w katedrze.

11 maja po śniadaniu wyjechaliśmy - ojciec Cyriak, ojciec Dymitr i ja - autokarem do Sidi Lyamani, a następnie pociągiem do Rabatu Ville; tym razem podróż trwała około 5 godzin. W Rabacie spotkaliśmy drugiego franciszkanina, ojca Symeona z Prowincji Świętej Jadwigi. Przeszliśmy się razem do katedry. W jej prezbiterium spotkała nas miła niespodzianka: znajdowały się w nim tylko dwa obrazy: jeden z nich przedstawiał świętego ojca Maksymiliana Kolbego, a drugi – Jasnogórską Panią. 

Po Mszy świętej wieczornej i kolacji u współbraci, nieopodal murów miejskich, tamtejszy ojciec Gwardian odwiózł nas samochodem do Casablanki na znane nam już lotnisko Muhammeda V. Po północy wystartował nasz airbus A 319 do Brukseli, którą osiągnęliśmy po trzy i półgodzinnym locie; potem jeszcze dwie godziny w avrolinerze do Warszawy.



Drodzy Współbracia! 



Chciałbym, aby ten list na nowo mógł zainteresować tych spośród Was, którzy są powołani do pracy misyjnej; oby jeszcze bardziej rozpaliła się w nich łaska tego specyficznego powołania!

Chciałbym również prosić, byście korzystając z tradycyjnych i nowoczesnych środków komunikacji międzyludzkiej, kontaktowali się często z misjonarzami. Myślę, że nieraz jedno dobre słowo przychodzące z daleka czy krótki tekst pełen życzliwości, mogą sprawić wiele radości misjonarzowi i mobilizować go do jeszcze bardziej wytężonej pracy na rzecz królestwa Bożego. 

Proszę Was również o pamięć modlitewną w intencji naszych misjonarzy oraz w intencji nowych, licznych i godnych powołań misyjnych, za co już teraz z góry dziękuję.



W szczególny sposób składam gorące „Bóg zapłać” wszystkim naszym misjonarzom za posługę wśród „saracenów i innych niewiernych” (2 Reg 12). 



Pokój i Dobro! 


o. Józef Czura OFM


Galeria TANZANIA >>>

Galeria MAROKO >>>


do góry
  
listy