Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

STRONA GŁÓWNAHISTORIAPRACA MISYJNAGALERIALINKI                                


kwiecień 2005


Drodzy Przyjaciele Misji.



Pamiętam, gdy będąc klerykiem, na czwartym roku, po raz pierwszy usłyszałem o wirusie AIDS. Wtedy informacje przypominały scenariusz z filmu fantastyczno-naukowego. Rzeczywistość okazała się nieco inna, ale scenariusz nic nie stracił na swej grozie. Zacznę od końca, czyli do dnia dzisiejszego. Mamy niedzielę. Pierwsza Msza święta powinna zacząć się o ósmej trzydzieści. W Afryce nie czas decyduje o wydarzeniu, lecz wydarzenie nadaje sens czasowi, to znaczy Msza św. niedzielna zacznie się, kiedy ludzie będą już w kościele, to obecność ludzi sprawi, że nastąpi czas rozpoczęcia Mszy a nie odwrotnie. W Europie wybija 8:30 i kościelny pociąga za dzwonek. Tu - moja sytuacja jest nieco delikatna - Europejczyk w Afryce. 
Wierny korzeniom europejskim o 8:30 stoję w drzwiach kościoła i zaadoptowany do nowej kultury, cierpliwie witam wchodzących, co trwa od 15 do 30 minut. Właśnie dziś witając "spóźnionych" parafian, przyglądałem się Edwardowi, od kilku lat jest nosicielem wirusa HIV - spodnie na nim wiszą, strasznie wygląda, ale ciągle dzielnie się trzyma. Dwaj jego bracia zmarli na tę właśnie chorobę. Potem zobaczyłem Weronikę, po Bożym Narodzeniu wylądowała w szpitalu, nie była w stanie jeść, konieczne były kroplówki. Wyglądało na to, że nie przeżyje tygodnia, duża dawka antybiotyków postawiła ją na nogi i dziś o własnych siłach przyszła do kościoła. 15% obecnych na Eucharystii zarażonych jest tym potwornym wirusem i liczba z każdym rokiem się zwiększa. Kiedy ten okrutny łańcuch śmierci zostanie przerwany? Tylko skuteczne lekarstwo, szczepionka, może uratować Afrykę od śmierci, akcje prewencyjne spowalniają agonie, ale jej nie eliminują. Jak do tej pory znane są trzy drogi zabezpieczenia przed AIDS: abstynencja seksualna, wierność i prezerwatywa. Środki masowego przekazu organizują tzw. dni walki z AIDS. Ja słucham najczęściej RFI (Radio France International) Ta rozgłośnia mówiąc o walce z AIDS proponuje niemal wyłącznie prezerwatywy. Jak większość środków masowego przekazu RFI jest w rękach liberałów, którzy w swym życiu prywatnym,  w większości przypadków, nie hołdują ani wierności ani abstynencji, pozostają więc praktyczne prezerwatywy. Słuchając ich audycji ma się wrażenie, że prezerwatywa rozwiązuje problem. Dając poczucie bezpieczeństwa zachęcają do liberalnego stylu życia. Prymitywnie reasumując, można by sprowadzić ich kampanie do stwierdzenia: Hulaj dusza, piekła nie ma, byle była gumka. Niestety tak nie jest, nawet z czysto technicznego punktu widzenia, prezerwatywa nie chroni w 100% przed zarażeniem. Co więcej, w środku Afryki, czyli w mojej parafii, prezerwatywa nie cieszy się powodzeniem. - dziewczyny nie chcą seksu z zabezpieczeniem - mówią, że to nieprzyjemne. Większość młodych ludzi, z którymi rozmawiałem na ten temat, opisują to tak : Kiedy dochodzi do zbliżenia o bezpieczeństwie się nie myśli, przerwanie byłoby zepsuciem przyjemności, dopiero później przychodzi refleksja o ryzyku. Jest jeszcze jeden techniczny aspekt. W okresie pory deszczowej miesiącami ludzie żyją na polach, z dala od wioski gdzie, więc znaleźć zabezpieczenie?. A wracając do kampanii radiowych zwalczających AIDS. 
Po jednej z wizyt Jana Pawła II w Afryce dziennikarze zapraszają słuchaczy do telefonicznej dyskusji. Jedna ze słuchaczek krzyczy do mikrofonu: To skandal, w kraju gdzie 20% ludzi zarażonych jest wirusem HIV papież zabrania używania prezerwatyw! Na co uczciwy dziennikarz reaguje - Proszę pani, w ani jednym wystąpieniu papieża nie padło słowo prezerwatywa. No właśnie, a miał do tego zachęcać. Do czego zatem zachęcał papież? Polecam jego pierwszą książkę z 1960r."Miłość i odpowiedzialność", albo katechezy głoszone na audiencjach środowych przez pierwsze cztery lata jego pontyfikatu. Po pierwsze, mam wrażenie, że nauka kościoła bardzo często deformowana jest przez media. Ewangelia jako Dobra Nowina, nie jest zbiorem zakazów, lecz pozytywną wykładnią drogi wytyczonej przez Chrystusa, na której człowiek tu i teraz zmierza do szczęścia. Miłość pod wszystkimi aspektami jest osią Ewangelii i formie doskonałej zakłada wierność, a tym samym gotowość do wyrzeczeń. Pytanie, ilu z nas kroczy po wyżynach chrześcijańskiej doskonałości? W przypadku mojej parafii, znam tylko kilka małżeństw, które toczą bój o miłość i wydają się być ludźmi szczęśliwymi, im AIDS nie zagraża. Co z resztą? Tu absolutnie nie chodzi o złą wolę, ale tysiące drobiazgów, jak wychowanie, środowisko, różny stopień popędu, wrażliwości. Jest też ślepy los, zbieg okoliczności. W rezultacie ludzie cierpią z powodu ich niedoskonałej miłości, albo jej braku. W Afryce dochodzi do tego AIDS. Użyłem kiedyś w kazaniu pogrzebowym zdania, którego nie mógłbym powtórzyć w żadnym innym zakątku ziemi. Był to pogrzeb siedemnastoletniej Rozalii. Dzieciństwo spędziła w Rafai. Jej ojciec jest poligamistą, w szczytowym momencie swej kariery miał trzy żony. W wieku 14 lat Rozalia została wysłana do rodziny w Bangassou (miasto powiatowe), gdzie miała chodzić do gimnazjum. Wróciła do domu z zaawansowanym AIDS. Wiedziała, że jest śmiertelnie chora i nie chciała się z tym pogodzić. Ostatnie trzy miesiące spędziła przykuta do łóżka. Umierający na AIDS przypomina szkielet powleczony skórą. Kiedy Rozalia słyszała radosny szczebiot dziewcząt, płakała z bólu. Mieszkała blisko kościoła, więc słyszała tam-tamy i śpiew i wtedy też płakała z bólu. Kiedy zmarła zrobił się straszny krzyk, wszystkie dziewczyny, od najmłodszych do dorosłych rzucały się na ziemię, sypały piach na głowę i niemiłosiernie wrzeszczały. Na Mszę pogrzebową przyszło zadziwiająco dużo dzieci i młodzieży ( w Afryce społeczeństwo tradycyjnie dzieli się na grupy wiekowe), wszyscy mieli załzawione oczy. W czasie kazania zwróciłem się do nich: Muszę wam powiedzieć coś bardzo ważnego i trudnego, nie możecie naśladować waszych rodziców, bo oni wybrali drogę śmierci ( w zasadzie chciałem powiedzieć, śmierć wybrała ich drogę, ale byłoby to niezrozumiałe ). Wasze łzy was nie uratują, dla wielu dorosłych, tu obecnych ratunku już nie ma. Wy możecie żyć długo i szczęśliwie, pod jednym warunkiem: pójdziecie za Jezusem, a nie śladami waszych rodziców. Wiecie doskonale, dlaczego Rozalia umarła, bo postępowała jak wszyscy dorośli w Rafai, traktowała spanie z mężczyznami jak jedzenie i picie. W kościele zrobił się lekki szum - nie wśród dzieci i młodzieży, lecz wśród dorosłych. Większość potakiwała głowami. 
Co roku w drugim tygodniu stycznia mamy w parafii trzydniową konferencję dla chórów, w Polsce nazywałoby się to "zlot młodzieży". Przez trzy dni słuchają konferencji, uczą się nowych śpiewów, trwają na modlitwie. Na zakończenie jest festiwal, każda wioska prezentuje dwie piosenki. Na spotkanie przychodzi od 300 do 400 osób w wieku od 12 do 30 lat. Konferencje pierwszego dnia poświęcone są problemom życia rodzinnego, a tym samym AIDS. W tym roku rozpoczęliśmy od tego, że przy estradzie postawiliśmy pionowo długą deskę, po czym zaproponowałem, aby szefowie grup podchodzili i zapisywali imiona tych, którzy przez ostatnie 15 lat brali udział w konferencjach, a dziś są nieobecni, bo zmarli  z powodu AIDS. Nikt nie miał odwagi zacząć, więc ja zaproponowałem, aby na pierwszym miejscu znalazł się Samuel. Przez wiele lat był wodzirejem na konferencjach. Potem nieśmiało lista na desce zaczęła się wydłużać. Później zwróciłem się do zebranych w ten sposób: Zwróćcie uwagę, że wśród zmarłych z naszej "deskowej" listy, nie ma ani jednego małżeństwa. Większość wśród was tu obecnych żyje w związkach, ale nikt nie ośmiela się powiedzieć - chcę być z tobą na zawsze. Czy znacie wśród was jakąś parę gdzie on nie znałby innej kobiety, a ona innego mężczyzny? Nastąpiła długa cisza. Spróbuj szczerze odpowiedzieć sobie samemu - ilu partnerów miałeś w swoim życiu? Tu i ówdzie śmiech. 

- Przypomnijcie sobie życie Samuela - jest pierwszy na naszej liście. Wychował się w Zairze, po skończeniu liceum wstąpił do Kombonianów, będąc postulantem został wyrzucony, bo w wiosce dziewczyna zaszła z nim w ciążę. Potem przeniósł się do nas, zamieszkał w Selim. Z tego, co sobie przypominam próbował związać się przynajmniej z trzema dziewczynami, a z iloma spał? (śmiech). No tak, był błyskotliwy, inteligentny, wszyscy go lubili. Trzy ostatnie lata spędził na walce z chorobą. Kiedy dotarło do jego świadomości, że odwrotu już nie ma, wygłosił swoje najbardziej niezwykłe kazanie ( Samuel był zastępcą katechety, kiedy w niedzielę nie ma kapłana, to oni przewodzą Liturgii Słowa Bożego ). Stojąc przy ambonie zwrócił się do zebranych: W wiosce mówi się, że ktoś mnie zatruł, ale to nieprawda, umieram na AIDS. Wiele kobiet z którymi spałem już nie żyje, teraz kolej na mnie. W kościele była iście grobowa cisza. Spójrzcie na mnie, jeśli nie zmienicie sposobu życia, będziecie umierać jak ja. Bardzo was proszę ( w języku sango, tłumacząc literalnie brzmi to - obejmuję was za nogi - pozycja niewolnika uznającego zwierzchność swego pana), niech moja śmierć nie będzie bezużyteczna, zmieńcie się. W kościele jedno wielkie łkanie. Kilka dni później z Zairu przyszli jego dwaj bracia i ciotka, żeby go zabrać. Zgodnie z tradycją powinien umrzeć na ziemi jego przodków. Jeszcze kilka lat temu mało kto tu wierzył w AIDS, mówiono - otruli go. W Afryce przyczyną choroby czy nieszczęścia tradycyjnie był drugi człowiek, na szczęście, dziś to powoli się zmienia. Ciotka Samuela odegrała zwyczajowy teatr, krzycząc na wszystkie strony, że Samuel jest otruty. Palcem wskazała na katechistę Jana. Motyw prosty, Samuel był zdolniejszy od Jana, a zatem Jan z zazdrości otruł Samuela. Nieszczęsny Samuel protestował wołając - to nieprawda, ja umieram na AIDS, Jan jest moim przyjacielem. Ta scena powtarzała się we wszystkich wioskach na drodze do domu. Ciotka złorzeczyła Janowi opowiadając wszystkim napotkanym o jego nikczemnym czynie, na co drżącym głosem wyczerpany Samuel zaprzeczał - to nieprawda, ja umieram na AIDS. 

Druga część konferencji miała charakter pozytywny - czyli jak mogłoby wyglądać życie Samuela, gdyby szedł za wskazaniami Ewangelii. Wzorowałem się tu na wspomnianej książce Karola Wojtyły "Miłość i odpowiedzialność". Żeby jednak temat do końca uczciwie był przedstawiony, zeszliśmy na grunt smutnej afrykańskiej rzeczywistości. Co robić kiedy z różnych powodów nie jestem już na ścieżkach Ewangelii. Rozpocząłem od przykładu, który w Europie budziłby niesmak, ale tu nic innego nie znalazłem. Załóżmy, że masz psa, który nienawidzi twojego sąsiada, ilekroć sąsiad się pokaże pies niebezpiecznie go atakuje. Można uderzyć psa, ale wtedy pies będzie się bał i nie spełni już swojego zadania. Druga możliwość, to uwiązać go albo założyć kaganiec. Jeśli nie potrafisz żyć inaczej, to się zabezpiecz, użyj prezerwatywy, ale nigdy nie przekazuj śmierci. W teologii nazywa się to zasadą wyboru mniejszego zła. 
Konferencję zakończyłem omawiając wysoki, aczkolwiek nie 100% stopień skuteczności prezerwatywy. Jako przykładu użyłem mojego Jeepa, który stał w pobliżu, mocno pochylony na jedną stronę, bo koło było przebite - bardzo częste zjawisko. 

- Spójrzcie na samochód, co wam się rzuca w oczy - przebity. - No właśnie, opona i dętka są z gumy, a każdą gumę można przebić. Tylko wzajemna miłość oparta na wierności nie zawodzi. Użyłem wtedy określenia wzajemna miłość, a było to podyktowane inną smutną historią. Oficjalna pensja średniego urzędnika państwowego jest dziesięciokrotnie większa niż rolnika. W okresie, kiedy urzędnicy państwowi byli regularnie płaceni, żyli jak przysłowiowe pączki w maśle. Niestety, stopień zamożności w Afryce wyraża się często ilością żon. Otóż jeden z takich urzędników pochodzący z Rafai, przyjechał do rodzinnego domu na wakacje. Wystrojony w garnitur, wypastowane pantofle, portfel w kieszeni - prawdziwe bożyszcze na tle miejscowej biedoty, bosej i w łachmanach. Wywęszył w okolicy 16-letnią Tatianę, dziewczę o niezwykłej urodzie. Zostać żoną urzędnika, to prawie jak historia Kopciuszka. Tatiana wyjechała z Rafai z mężem, który był dyrektorem szkoły w dużym mieście. Ciemną stroną historii był fakt, że była trzecią żoną, bo nasz dyrektor miał już dwie żony. 
Do Rafai Tatiana wróciła 6 lat później w zawansowanej ciąży, zdrowie odmawiało jej posłuszeństwa, była nosicielką wirusa HIV. Poród jest tak wielkim wysiłkiem fizycznym dla kobiety, że w przypadku zarażonych HIV-em, jest to początek końca. Wirus korzysta z osłabienia organizmu. Agonia trwała 11 miesięcy. Najpierw zmarło niemowlę, kilka godzin później matka, pochowaliśmy ich razem. Przez cały czas choroby mąż się nie pokazał, na pogrzebie obowiązki gospodarza pełnił jego brat Fryderyk, z którym często współpracuję. Na kilka godzin przed śmiercią przy łóżku konającej nie wytrzymałem i powiedziałem do Fryderyka - Przyjrzyj się jak ona kona, twój brat będzie umierał tak samo, zabrał ją stąd jako niewinne dziecko, zaraził, a teraz został tylko jęczący szkielet. Od pogrzebu upłynęło siedem lat. Przez ostatnie dwa lata nasz dyrektor już nie pracuje, zdrowie mu na to nie pozwala. Pozostałe żony odeszły a raczej uciekły. Fryderyk przywiózł dyskretnie brata do swego domu, żeby mógł spokojnie umrzeć, w jego własnym domu, nie było nikogo żeby mu podać kubek wody do picia. Przeciwieństwem historii Tatiany był los Simon. Część jej rodziny mieszka w stolicy. Ponieważ Simon była inteligentnym podrostkiem, zabrali ją do Bangui, żeby mogła się uczyć. Simon pokazywała się w Rafai w czasie wakacji. Zrobiła się z niej prawdziwa dama. Wystrojona w ciuchy ze stolicy budziła sensację. Przypominam sobie, jak w szpilkach ruszyła do procesji komunijnej. Były to na pewno pierwsze szpilki w historii Rafai. Stukanie w ceglaną posadzkę kościoła ściągnęło wzrok wszystkich kobiet, które z niedowierzaniem patrzyły, jak na takich szczudłach można chodzić. Warto zaznaczyć, że w tym samym czasie część ludzi w kościele miała sandały zrobione z opon samochodowych przez miejscowych specjalistów. Po skończeniu gimnazjum Simon wróciła definitywnie do Rafai, zdaje się, że nikt z rodziny nie chciał łożyć na jej dalszą edukację. Być może już wtedy była zarażona wirusem HIV. 
Po swoim powrocie była obiektem pożądania wielu miejscowych samców. Zaobserwowałem to na miejscowym ryneczku. Rynek to obszerne miejsce, gdzie kobiety siedzą na ziemi koło swoich misek z towarem. Kupujący kręcą się między miskami i siedzącymi kobietami. Simon przechodziła od miski do miski i wybierała jarzyny, a każdemu jej ruchowi towarzyszył wzrok wszystkich mężczyzn obecnych na rynku. Nie tylko, że była starannie ubrana i zadbana, ale miała też to "coś" w swojej urodzie, co przyciągało wzrok mężczyzn. Po roku różnych przygód została ostatecznie żoną miejscowego handlarza. 
Często zadaję sobie pytanie, jak się to dzieje, że ten facet jeszcze żyje. W okolicy są dziesiątki jego dzieci. Znam cztery dziewczyny, które pierwsze dziecko miały właśnie z nim. Radzi sobie w handlu, ma tu szopę, która dumnie nazywa się "Boutique" ale nie ogranicza się tylko do sklepiku, bo na tym by się nie dorobił. Więc na zakończenie targu, kiedy kobiety nie sprzedały swojego manioku, po zaniżonych cenach skupuje wszystko i szuka okazji, by wywieźć to do powiatowego miasta. Dziewczyny, o których wspomniałem przychodziły do niego za " Pagne", czyli 4,5 metra kolorowego płótna albo dużą miskę manioku. Historia kończyła się, kiedy zachodziły w ciążę. Simon nie nacieszyła się długo życiem małżeńskim, zaczęła zapadać na zdrowiu, miała ciągłe infekcje. Była na tyle inteligentna, że zrobiła sobie test. Z każdym dniem robiła się coraz słabsza. Wróciła do domu mamy i wtedy też odwiedziłem ją po raz pierwszy. Po dramatycznej spowiedzi przebaczyła mężowi, że ją opuścił w nieszczęściu, pojednała się z wszystkimi i rzecz niezwykła, była jedyną 26-cio letnią osobą jaką spotkałem, która świadomie prosiła Boga o szybką śmierć. Co tydzień przyjmowała Najświętszy Sakrament, zawsze z tą samą modlitwą - Panie Jezu zabierz mnie już. Dom jej mamy jest przy ścieżce między misją a ryneczkiem. Ilekroć jestem w domu, idę rano na ryneczek, zachodziłem więc po drodze do Simon. Trzymając ją za rękę, a raczej to co z niej zostało, kostki i skóra, odmawialiśmy "Zdrowaś Mario" i "Ojcze nasz". Potem pytałem ją, na co ma ochotę - na ogórka, innym razem na sardynki albo ananasa. Wracając z rynku dawałem jej mamie to, o co Simon prosiła. Kiedyś Simon mnie zaskoczyła, było to już w ostatnim miesiącu przed śmiercią. Na pytanie na co ma dziś ochotę, odpowiedziała - na Ciebie. 

Byłem ostatnim przedstawicielem świata męskiego, który do niej przychodził. Mąż zniknął (wrócił do Rafai miesiąc po pogrzebie), pozostali bali się jej spojrzeć w oczy, bo może się okazać, że lada dzień będą dzielić jej los. Został tylko proboszcz. Mogłoby się wydawać, że powinna mieć wszystkiego dość, zwłaszcza pożądań cielesnych, które doprowadziły ją do tak tragicznego końca. Historia Simon uświadomiła mi jak potężna jest siła zmysłów. Właśnie wtedy wyciągałem ten smutny wniosek, że jedynie skuteczne lekarstwo może uchronić Afrykę przed śmiercią, profilaktyka jedynie spowolni agonię. Na dzień dzisiejszy istnieje "Potrójna terapia" - hamuje ona rozwój choroby, ale jej nie kończy. Kuracja, jak na razie, jest bardzo droga. Być może wkrótce w diecezji będziemy mieli te leki, przynajmniej dla rodziców wychowujących dzieci - przedłużenie życia rodzicom o kilka lat, uchroni dzieci przed sieroctwem. Ta metoda ma też stronę negatywną, sprzyja rozszerzaniu się choroby. 
W Europie znane są procesy o świadome zarażenie. Siła popędu jest tak wielka, że czasem rozum nie ma nic do powiedzenia. Do tej pory omawiałem przypadki, które skończyły się śmiercią, najsmutniejsze jest to, że "linia frontu" ciągle się wydłuża. 



We wrześniu ubiegłego roku prowadziłem miesięczne szkolenie dla katechetów. Na szkolenie zapraszam kandydatów z wszystkich wiosek. Prawda jest taka, że im dalej od centrum, tym trudniej znaleźć właściwego kandydata. W odizolowanych wioskach, jeśli jest ktoś nieco inteligentniejszy, pierwszą rzeczą jaką robi, to opuszcza wioskę i przenosi się do większego centrum, gdzie szanse na lepsze życie są dużo większe. W wioskach rozsianych po buszu pozostają najsłabsi. W jednej z takich wiosek ( 150 km od centrum) dawno temu zwróciłem uwagę na Bronka, bystry chłopak, brałem go jako tropiciela na polowania. Ku memu zdziwieniu, Bronisław nie opuścił wioski, wręcz przeciwnie, zapuścił korzenie, zbudował dom. Krok po kroku wciągałem go do współpracy. Przyszedł na sesję formacyjną we wrześniu. Po tygodniu zauważyłem, że ma kłopoty ze zdrowiem, ciągle kaszlał i miał gorączkę. Zwyczajna dawka antybiotyku nie pomogła. Ponieważ w wiosce z której przyszedł mieliśmy ostatnio przypadki gruźlicy, wysłałem go na badania. Wyniki okazały się tragiczne, gruźlica i AIDS. Ukryłem przed nim AIDS 
i zaczęliśmy go leczyć na gruźlicę. Pierwszy najtrudniejszy etap trwał trzy miesiące. Organizm zareagował bardzo dobrze, gruźlica została przystopowana, przybrał na wadze. W takich okolicznościach mógł wrócić do wioski, leki przeciwgruźlicze będzie jeszcze brał przez 12 miesięcy. W domu czeka na niego żona. Przed powrotem do wioski musiałem mu powiedzieć prawdę, to trudne zadanie, czuję się jakbym spełniał rolę kata. Bronek ma 24 lata, a ja mam mu powiedzieć, że jego życie jest już w cieniu śmierci. Kiedy słowa padły, twarz mu się zmieniła, chciał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobywał się z jego otwartych ust. Parzył przed siebie, potem na ziemię aż w końcu 
z jego oczu popłynęły łzy. Położyłem przed nim karton prezerwatyw - Bronek, jak wrócisz do domu, na razie nie mów żonie o AIDS, powiedz, że ze względu na chorobę dla jej dobra musisz się zabezpieczać. Jak przyjadę do wioski zrobimy jeszcze raz test, tobie i żonie. Być może pierwszy test wyszedł pozytywny ze względu na gruźlicę. Lada dzień będę u nich w wiosce, rzeczywiście zrobimy testy. Samo badanie jest bardzo proste, wystarczy kropla krwi ( jeszcze niedawno, trzeba było pobierać krew z żyły, odwirowywać osocze a preparaty trzymać w lodówce). Jeśli oboje będą mieli wynik pozytywny, sprawa jest rozwiązana, a jeśli jej wynik będzie negatywny, co robić? Ja nie mam prawa jej powiedzieć, że mąż jest nosicielem wirusa. Czy Bronisław będzie w stanie sam jej o tym powiedzieć? Mogę jedynie go zachęcać, ale tak, jak robi to spowiednik w konfesjonale. 

Ciągle przypominają mi się jeszcze inne, podobne historie, ale nie ma już sensu ich tu przytaczać, bo, wydaje mi się, że zarys tragedii w parafii gdzie pracuję od 15 lat naszkicowałem wystarczająco wyraźnie. Wszystkich, którzy doczytają ten list do końca proszę o modlitwę - potrzebny jest cud, czyli zarówno zmiana mentalności Afrykańczyków, jak i nowe skuteczne lekarstwo, które w końcu przerwie ten łańcuch śmierci.


Zostańcie z Bogiem
o. Kordian Merta
 


do góry
  
listy