Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

STRONA GŁÓWNAHISTORIAPRACA MISYJNAGALERIALINKI                                                             

o. Zenobiusz parafia w OBO (RCA) 2005


Drodzy Przyjaciele Misji Franciszkańskich.


  W ostatnich dniach kwietnia w naszej parafii w Obo odbyły się święcenia kapłańskie dwóch księży, Józefa i Jana Chrzciciela. Jeden z nich prawie przez cały rok przebywał w naszej małej wspólnocie odbywając swój staż. Obaj nowo wyświęceni kapłani pochodzą z Rwandy, a przez ostatnie lata kontynuowali swoją naukę w RCA. Obydwaj są uchodźcami; zostawili swoje rodziny, kraj, uciekając przed wojną, która była w ich kraju.
W czasie swojego pobytu w Obo, wieczorami Józek opowiadał mi o swoim kraju, swojej rodzinie i czasami o tym, co przeżył w czasie tułaczki, nim dotarł do RCA. Jego wspomnienia stały się cząstką naszego życia. Trudno nam zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, że ludzie są zdolni do zabijania się. 
Pewnego wieczoru usiedliśmy przed domem. Niebo było wspaniałe. Gwiazdy swoim blaskiem tworzyły niezapomnianą mozaikę. Uroku dodawał księżyc, który rozświetlał niebo tak, że można było czytać książkę. 


Siedząc tak, Józek zaczął opowiadać to, co przeżył podczas swojej tułaczki. Była to kolejna opowieść o tym, jak śmierć przeszła obok niego.
"To była kolejna noc, kiedy uciekaliśmy przed rebeliantami. 
W drodze byliśmy już 3 miesiące. Nasza grupa liczyła około 30 osób. W większości były to kobiety z dziećmi oraz kilku mężczyzn. Maszerowaliśmy nocami. W dzień wchodziliśmy do dżungli, aby ukryć się przed pościgiem. Powoli zaczęło nam brakować jedzenia. Dzieci stawały się dla nas ciężarem, ale nikt nie myślał o pozostaniu albo o powrocie. Wszyscy wiedzieli, 
że postój dwa lub trzy dni w jednym miejscu będzie oznaczać dla nas śmierć. Każdego dnia zadawaliśmy sobie pytanie, jak długo to jeszcze potrwa, ale nikt nie potrafił na to odpowiedzieć. Już dawno opuściliśmy naszą ojczyznę, a teraz znaleźliśmy się w obcym kraju, w dawnym Zairze, gdzie też trwała wojna. Naszą jedyną myślą było uciec jak najdalej od tego, 
co niesie ze sobą wojna. 
Uciec od śmierci - ŻYĆ.



Pewnej nocy, może było to około 24, dotarliśmy do małej wioski. Nie wiedzieliśmy gdzie, nie znaliśmy nawet jej nazwy. Zastaliśmy kilka osób, które z lękiem nas przyjęły. Miejscowi powiedzieli nam, że są w stanie nam pomóc, ale wcześnie rano musimy opuścić ich wioskę, bo jeżeli przyjdą żołnierze, wszyscy zginą. Grupa podjęła decyzję kontynuowania marszu, ja powiedziałem, że nie mam sił, że zostaję. Zaczęła się między nami sprzeczka. Po kilku minutach ostrej wymiany zdań wszyscy podjęli decyzję, że nie mogą tu zostać, że trzeba iść dalej.
Ja zostałem.


Znalazłem jakąś starą chatę i tam położyłem się na ziemi. Spałem. To było coś cudownego. Wreszcie, po kilkunastu dniach spania w dżungli, znalazłem suche miejsce. Sen miałem twardy. Nie trwał on jednak długo. Przespałem się godzinę, może dwie. Gwiazdy ułożyły się w przepiękny dywan, a księżyc swoim blaskiem jeszcze bardziej podkreślał piękno tej nocy. I nagle zapragnąłem żyć. To było coś wspaniałego. Cisza. Chciałem iść dalej, dołączyć do mojej grupy, ale brakowało mi sił. Stałem się jak kamień. Chciałem się poruszyć i nie mogłem. Wtedy po raz kolejny zacząłem się modlić. Każdego dnia starałem się spędzić chwilę na rozmowie z Bogiem, ale tego wieczoru modlitwa była inna niż zwykle. Ciągle modliłem się za moich rodziców, rodzeństwo, prosiłem o życie. Zacząłem dziękować Bogu za to, że żyję i za to wszystko, co mi dał. I po raz pierwszy prosiłem Go o szczęśliwą śmierć. O to, aby w chwili mojej śmierci był przy mnie. Nie wiem, jak długo to trwało. 
Wróciłem do chaty i spokojny położyłem się spać. Gdy się obudziłem, stwierdziłem, że jest już środek dnia. Wyszedłem z chaty. Chwilę się rozglądałem, jednak nie dostrzegłem nikogo. Znalazłem za to kilka bananów i trochę wody. To było moje śniadanie i obiad. Trochę byłem zdziwiony, że nikogo nie ma. Powoli ruszyłem w drogę przed siebie. Po kilkunastu minutach marszu spotkałem kobietę, która mi powiedziała, że wszyscy uciekli tej nocy, ponieważ żołnierze rwandyjscy są bardzo blisko. Przestraszyłem się, ale podjąłem decyzję marszu przed siebie. W południe dotarłem do innej wioski. To, co zobaczyłem, było dla mnie szokiem. Na ziemi leżały zwłoki moich towarzyszy podróży. Nikt nie żył. Zostali zastrzeleni. Gdy tak stałem nad zwłokami, podszedł do mnie mężczyzna, wziął mnie za rękę i zaprowadził do najbliższej chaty. Po pewnej chwili zaczął mi opowiadać, co się stało.

Moja grupa doszła tutaj i postanowiła odpocząć. Nad ranem przyszli żołnierze i zaczęli strzelać. Okazało się, że w nocy, kiedy spałem, ci żołnierze przeszli obok mnie, ale się nie zatrzymali, bo ktoś im powiedział, że uciekinierzy są przed nimi i najprawdopodobniej zatrzymają się w tej wiosce na odpoczynek. Ten chwilowy odpoczynek zamienił się na odpoczynek wieczny. Ja zostałem żywy. Do dzisiaj widzę ich wszystkich leżących na ziemi w kałuży krwi.
Tamtej nocy przed chatą prosiłem Boga o śmierć, a dał mi życie. Dlaczego? Nie wiem. Wiem, że życie to coś cudownego.
I teraz dziękuję Bogu za ten dar.
I kiedy widzę tak cudowne niebo pełne gwiazd i księżyc wracam pamięcią do tej nocy, kiedy prosiłem o śmierć. 
Bóg ma swoje plany."
Siedzieliśmy jeszcze kilka minut przed domem, w ciszy patrząc na niebo i podziwiając jego piękno.


o. Zenobiusz Kozłowski OFM





do góry
  
Listy