Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

STRONA GŁÓWNAHISTORIAPRACA MISYJNAGALERIALINKI                                                             


Luty 2006.


Dlaczego misje?



Jestem o tym głęboko przekonany, że Ewangelia jest najlepszą drogą, prawdą o człowieku. Jest doskonałym ziarnem, siewca jest narzędziem zawodnym, może dać zły przykład, zgorszyć a nawet odpychać, co nie zmienia faktu, że ziarno pozostaje zawsze dobre. Siewca przychodzi z konkretnego środowiska i w określonym czasie. Jest mocno zdeterminowany przez rodzinę, w której wzrastał, szkołę, do której chodził, kraj, z którego pochodzi. Nie ma wątpliwości, że inaczej pracuje na misji Polak niż Meksykanin. Ta różnica może być bogactwem form układających się w barwną mozaikę, a czasamitragicznym przeszczepianiem głupoty na dziewiczy teren, przypominającym rakowatą komórkę w zdrowym organizmie. 
Misja musi być duchowym posłannictwem. Misjonarz ma zaszczepiać ducha Ewangelii a nie swoją kulturę. I tu wielka trudność - jak utrzymać krytyczny dystans wobec swoich własnych doświadczeń i ustalonych obrazów pozytywnego świata. Grozi tu straszna pokusa bycia tym, który więcej widział, więcej się nauczył, więcej wie o świecie, a zatem zna lepsze rozwiązania. Czasami zadaję sobie pytanie, w jakiej mierze wierność Ewangelii (subiektywna) jest gwarancją poprawności pracy misyjnej. Nie chodzi tu jedynie o sposób pracy, wtedy wystarczyłoby przeanalizować maksymalnie dużo elementów miejscowego sposobu życia i stworzyć program, który skutecznie osiągnie to, co w danych warunkach jest możliwe. Ziarno Ewangelii przekracza granice tego, co po ludzku możliwe lub niemożliwe. Weźmy przykład poligamii. Prawo cywilne w RSA dopuszcza poligamię, można mieć oficjalnie trzy żony. Czytałem prace etnologów dowodzących, że poligamia jest częścią kultury afrykańskiej, o czym wszyscy poligamiści w mojej parafii, a jest ich sporo, są święcie przekonani. Czy mam prawo i obowiązek walczyć z poligamią? Na szczęście nie, wierzę, że człowiek zarażony ziarnem Ewangelii, albo mówiąc inaczej, dotknięty darem Ducha Świętego, odkryje piękno i bogactwo małżeństwa sakramentalnego, a gdzie "skarb twój, tam i serce twoje". Dyskutując na tematy misji z ludźmi "niewierzącymi" spotykam się z pytaniem:, "Po co Ewangelia, przecież ci ludzie żyją swoją własną kulturą i na swój sposób są szczęśliwi", niektórzy ostrożnie dodają: " a może i szczęśliwsi od nas". Ktoś inny bardzo "filozoficznie" dorzucił: " gdyby Murzynom nie pokazywać naszych bogactw, nie będą wiedzieć, że są biedni". Apologię misji zaczynam często od prowokacyjnej propozycji: " No to co, zbudujemy mur oddzielający czarną Afrykę od reszty świata, w murze zrobimy dziury, żeby podglądać okiem antropologa jak rozmnażają się szczęśliwi dzicy...". W odpowiedzi zazwyczaj widzę uśmiech. Globalizacja dotarła do świadomości wszystkich, choćby tylko trochę myślących. Nasuwa się pytanie, czy procesy globalizacji wciągną Afrykańczyków jak lawina, nie pytając ich o zdanie, czy też Afrykańczycy będą mieli świadomy wpływ na swój los. I tu wielkie zadanie misji: szerzyć Ewangelię, która daje kręgosłup moralny i duchowy, pozwalający właściwie oceniać i wybierać. Ucieszyłem się słysząc z ust nowo wybranego papieża Benedykta XVI, w drugim tygodniu jego pontyfikatu - Europa ma wielki dług wobec Afryki. Zanieśliśmy im Ewangelię, ale i wszystkie nasze wady, chciwość, korupcję. Afryka ma potencjał by być kontynentem ludzi szczęśliwych. Mamy moralny obowiązek im pomóc by tak się stało.
Wysłuchałem dziś interesującej audycji o walce ONZ z ubóstwem. U progu nowego milenium ONZ stworzył program mający za zadanie w ciągu 15-stu lat zmniejszyć liczbę ludzi żyjących w ubóstwie o połowę. W pierwszym pięcioleciu rezultat okazał się lepszy niż przewidywano. Mamy coraz mniej ludzi ubogich w Azji i Ameryce Łacińskiej. Przeciwieństwem jest Afryka, gdzie w ciągu ostatnich pięciu lat ubogich przybyło. Eksport z Afryki w ciągu ostatnich dwudziestu lat spadł niemal o 80%. Te smutne dane mogę jedynie potwierdzić. Pięć lat temu prawie wszystkie mosty, a jest ich 19 na terenie naszej parafii, były przejezdne, dziś naprawdę bezpieczny jest tylko jeden, 8 zupełnie znikło, trzeba przeprawiać się przez rzekę wpław. Pozostałe to spore ryzyko. Największym problemem jest najdłuższy z mostów, w porze deszczowej przeprawa w tym miejscu jest po prostu niemożliwa. Każdy kierowca, który wjeżdża na ten most powierza duszę Bogu i zadaje sobie pytanie, czy nie przejdzie do historii, jako ten, który ostatni próbował po tym moście przejechać. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że historia tego mostu zakończy się tragedią. W styczniu przyjaciel misji z Francji obiecał nam przenośną maszynę do cięcia drzewa, być może uda nam się naprawić kilka mostów, ale będzie to tylko kropla w morzu potrzeb i nie to jest celem misji. Prawie wszystkie programy pomocy Afryce spełzły na niczym, urosły tylko długi. Tak naprawdę problem nie polega tylko na braku środków, źródło jest w samych Afrykańczykach, w ich tragicznej historii ostatnich trzech stuleci. Niewolnictwo, kolonie, przedwczesny poród - niepodległość. Nie próbuję tu robić analizy naukowej, nie mam do tego podstaw, będą to raczej obserwacje misjonarza, który szuka swojego miejsca. Odkrycia Darwina nie dotyczą jedynie świata biologii, mają też swoje odbicie w życiu społecznym. Darwin udowadnia podstawowe prawa przyrody, gdzie silniejszy pożera słabszego, żeby mógł przetrwać. 
W społeczeństwie jest podobnie, opozycja podgryza rząd i przejmuje stery. Firmy, korporacje toczą nieustanną walkę o przetrwanie, tylko najsilniejsi przetrwają. Niestety, tak też jest z kulturą. Z dużym zainteresowaniem śledziłem jak rząd Francji zastanawiał się, jak ograniczyć zalew filmów z Hollywood, by zostawić więcej miejsca dla własnej kultury. To dotyczy też Afryki, z tym, że tu nikt nie próbuje bronić własnej kultury. Jak powszechnie wiadomo, Afrykańczycy mają duże poczucie rytmu. Niemowlak zanim postawi pierwsze kroki, przywiązany do pleców mamy już tańczy. W liturgii dużo miejsca zostawia się na śpiew i taniec. Podstawowym instrumentem są tam-tamy. W wielu kościołach tam-tam jest jedynym instrumentem. Kilka lat temu chórzyści z Rafai poprosili, żebym przywiózł z urlopu organy. Zapytałem, czemu nie chcą rodzimego "kolimbo", rodzaj prostego ksylofonu z dziesięcioma klepkami. Dla mnie dźwięk tego instrumentu jest oryginalny, słychać w nim Afrykę. W komentarzu usłyszałem: "Kordian nie chce wydać na organy i wciska nam kolimbo". Przywiozłem organy i znowu lew pożarł zgrabną gazelę. Organy mają siedem oktaw, w kolimbo od biedy można by dostroić jedną. W organach jest
sto różnych brzmień, kolimbo ma tylko jedno. Bogatszy instrument połknął biedniejszy, tak też bogatsza kultura połyka biedniejszą. Czasami przybiera to formę groteski. Byłem kiedyś przejazdem na północy kraju w parafii prowadzonej od wielu lat przez włoskich Kapucynów. Chór miał rockową orkiestrę: dwie gitary solowe, gitara basowa, syntezator i złotą perkusję,
nawet tam-tam został pożarty, jakby jego dźwięk był gorszy od europejskiego bębna. Kiedy szef chóru puścił w ruch maszynerię, zamknąłem z przerażenia oczy, uszu nie można zamknąć i nagle miałem wrażenie, że jestem w remizie strażackiej na wiejskim weselu w latach siedemdziesiątych, a to była afrykańska msza św. Samo poczucie rytmu nie wystarczy by grać na skomplikowanych (bogatych) instrumentach "made in Europa". 
Tej umiejętności nie można też przywieźć w walizce, trzeba długich ćwiczeń pod okiem kogośdoświadczonego. 
Co więcej, jeśli postawimy przed przeciętnym Afrykańczykiem urządzenie ze wzmacniaczem, który ma skalę od 1 do 10, to możemy być pewni, że ustawi pokrętło w okolicach 9, nie wiem skąd się to bierze? Nadaremnie próbowałem wsłuchać się w słowa piosenek, jęk gitary skutecznie je zagłuszał. W całym zgromadzeniu byłem chyba jedyny, któremu to przeszkadzało. Moi współbracia z Konga (ex Zair) pokazują mi teledyski ich największych gwiazd estrady, typu: Koffi Olomide, Papa Wemba. Generalnie rzecz biorąc miło się tego słucha, wszystko jest bardzo melodyjne i afrykańskie. Co innego śledzić stronę video. Gwiazdorzy najczęściej ubrani są w garnitury, do tego kamizelka, krawat, spinki, sygnet. Gdyby nie śpiewali mogliby usiąść za biurkiem dyrektora poważnej firmy, swoim wyglądem nie wzbudzaliby podejrzeń. Jeśli teledysk kręcony jest w plenerze, za plecami artysty obowiązkowo stoi mercedes.
To co opisuję jest tylko przysłowiowym wierzchołkiem góry lodowej. Żeby wejść w istotę problemu, muszę go nieco naświetlić, cofnąć się do początków epoki kolonialnej. Kolonialiści, to nie tylko zachłanni grabieżcy, ale i ideolodzy. Ruch kolonialny ma swoją podbudowę ideologiczną, różną w zależności od pochodzenia kolonizatora. Rzućmy okiem na dwa główne mocarstwa kolonialne: Anglię i Francję. Francuzi dumni ze swojej rewolucji, wszystko podporządkowują jej prawom. Gdyby zdobycze rewolucji przenieść na Równik, to mieszkańcy Równika, oświeceni światłem wiedzy i zdobyczami ludzkości, staną się takim samymi obywatelami, jak ci, co spacerują pod Wieżą Eiffla. Te zasady francuskie kolonie wcielają w życie. Władzę miejscowych kacyków, szamanów zastępują prefektem, prokuratorem, żandarmem. Język francuski staje się jedynym obowiązującym językiem. Tradycyjne systemy społeczne, oparte na hierarchii klanowej, zostają rozbite przez prawa rewolucyjnego postępu. Anglicy, stały rywal Francji, nie zachwycają się rewolucją, mają za to ojca ewolucji, o którym już wspomniałem, Darwina. Prawa ewolucji dotyczą wszystkich sfer życia - w tym i kolonii. Dżentelmeni z Oxfordu skonstruowali drabinę rozwoju człowieka. 
Na samym dole jest człowiek dziki, trochę wyżej prymitywny i tak dalej, na szczycie człowiek kulturalny, czyli wykształcony. Na terenach kolonialnych nie zadają się z dzikimi, nie ruszają miejscowych szefów, nie mieszają się w życie miejscowej ludności, a tym samym nie rozbijają istniejących struktur. Tubylcy poddani są prawom ewolucji. Uczenie dzikich języka angielskiego byłoby obrazą Majestatu Anglii. Jeśli dziki nauczył się czytać i pisać we własnym języku, to był to dowód, że wszedł na kolejny szczebel drabiny i dopiero wtedy mógł uczyć się języka angielskiego i tak może zdobywać kolejne szczeble 
w kierunku pełnego człowieczeństwa. W praktyce okazało się, że francuski system, z pozoru bardziej humanitarny, jest mniej skuteczny, żeby nie powiedzieć, bardziej destrukcyjny. Wbrew pozorom Afryka w okresie kolonialnym zrobiła bardzo wielki krok do przodu. Prawdziwe kłopoty zaczęły się w momencie upadku kolonii. Nowy system zarządzania społeczeństwem wprowadzony przez kolonialistów opierał się na ekonomii. Kiedy ekonomia się rozchwiała, runęły struktury państwowości. Prefekt, prokurator, lekarz, żandarm, nauczyciel to bardzo skuteczne formy organizowania społeczeństwa pod warunkiem, że ma się dla nich stosowne wynagrodzenie. Wielu urzędników państwowych, żeby przeżyć, wróciło na pole. Problem w tym, że poprzednia "administracja" została pozbawiona autorytetu. Nie ma już prawdziwych szefów wiosek czy klanu, to pociągnęło za sobą anarchię. 
W RCA najbardziej ucierpiała na tym rodzina. Tradycyjna społeczność afrykańska opierała się na szeroko pojętej rodzinie (klanie), gdzie każdy miał swoje miejsce, owoce pracy dzielono między wszystkich. W języku Sango nie ma słowa - sierota, to pojęcie było obce afrykańskiej społeczności. Jeśli ojciec i matka z jakiegoś powodu znikali, dziecko zostawało w rodzinie, gdzie miało zawsze ojca i matkę (pomijam tu okres niewolnictwa i wojen plemiennych, gdzie dzieci były zawsze ofiarami). Dziś ulice afrykańskich miast usłane są żebrzącymi sierotami. Niedożywione, obdarte, pokryte świerzbem albo grzybicami, a przede wszystkim niekochane, wyciągają rękę albo kradną. Te dzieci, to wynik anarchii, o której wspomniałem. Skoro nie ma autorytetu, nie pracuje się kolektywnie jak dawniej, każdy ciągnie we własną stronę. Impulsy popędu seksualnego nie są sterowane żadnym kodeksem. Jeden z katechetów (około 50 lat) opowiadał mi o kłopotach, jakie ma ze swoim synem. Historia tego chłopca jest obrazem tego, co dzieje się z młodymi ludźmi. Zaraził się bakcylem kina-video. Czternastolatek ma już swoje pole, uprawia maniok. Żeby go sprzedać musi zawieźć go rowerem do miasta (artykuł - pole) 80 km, dwa dni ciężkiej drogi. To co zarobi, przepuszcza na kino - barek z telewizorem. Największą popularnością cieszą się filmy pornograficzne albo mocno ociekające krwią. Z kina wychodzi naćpany najgorszymi odpadami zachodniej cywilizacji. Mając do wyboru między Playboyem albo mordercą bez skrupułów, jedna i druga opcja czyni mu "sieczkę" z mózgu. Tragedia polega na tym, że młodzi Afrykańczycy są na etapie, gdzie nie odróżnia się fikcji od rzeczywistości. Skutki są tragiczne - wśród młodych ludzi 20% jest nosicielem wirusa HIV, a jest to jedyne na świecie społeczeństwo gdzie 48% ma mniej niż 15 lat. Nie trzeba być socjologiem, żeby przewidzieć konsekwencje.
Jeszcze innym skutkiem takiego stanu rzeczy, są dzieci wychowywane jedynie przez mamę. Spróbuję to nieco naświetlić. Wśród plemienia Zande nie istniały imiona, trzeba by raczej mówić o nazwiskach, z tym, że nazwiska nie dziedziczy się po rodzicach, o nazwisku decydowały okoliczności towarzyszące porodowi albo ciąży. I tak oto mamy: Sprawiający Radość, Z Dawna Oczekiwany, Bóg Dał albo Śmierć Zniszczy Wszystko, to w przypadku, gdy w okresie ciąży ktoś bliski zmarł. 
Trzymałem na rękach niemowlaka (niemowlaki w Afryce są prześliczne), który nazywał się - Nie Ma Nikogo We Wsi. Kiedy się urodziłmatka była sama, wszyscy poszli na pola. Najbardziej szokującym nazwiskiem, o jakim słyszałem jest - Uszczelka Pod Głowicę. 
Historia była mniej więcej taka: kierowca zdezelowanej ciężarówki utknął w wiosce, pękła uszczelka pod głowicą silnika. Czekając na nową uszczelkę, a zajęło mu to kilka tygodni, związał się z jedną z kobiet w wiosce, z tego związku urodził się chłopiec, którego nazwano - Uszczelka Pod Głowicę. Jak układa się życie takiego dziecka? Tata po naprawie ciężarówki, czy też po zakończeniu innej historii, odjeżdża. Matka pozostaje z dzieckiem. W mojej parafii jedna trzecia dzieci wychowuje się w takich warunkach. Dopóki dzieciak nie nauczy się biegać, nie rozstaje się z mamą. Przytroczony do pleców mamy towarzyszy jej we wszystkich zajęciach - od tańca po pracę. Karmiony piersią na każde zawołanie zazwyczaj ma sylwetkę atlety. Obowiązuje tu, niestety, naturalna selekcja, słabi czy chorowici odchodzą. Przez ostatnie 16 lat nie słyszałem, żeby w okolicy pojawił się pediatra, czy choćby dyplomowany lekarz (wyjątek stanowi wizyta polskich chirurgów). Miejscowy szef służby zdrowia pojawia się czasami w okolicy, ale nie prowadzi konsultacji, zajmuje się administracją. Kiedy dzieciak zaczyna chodzić, mama zazwyczaj jest już w kolejnej ciąży. Na plecach nie ma miejsca dla dwojga dzieci i tu zaczyna się syndrom, który można by nazwać "Uszczelka Pod Głowicę". Samotnej matce nie starczy sił, żeby zająć się stosownie dziećmi. Posłużę się tu historią Jurka. 
Do szkoły w centrum przyszedł mając lat 9, nigdy nie było z nim problemów, uczył się dobrze, w tym roku dostał się do gimnazjum. Rodzice dzieci płacą symboliczną sumę, wystarczy tego na pokrycie kosztów jednego miesiąca. Chodzi nam głównie o to, by rodzice mieli poczucie odpowiedzialności za wykształcenie dzieci. W styczniu siostra dyrektor odesłała do domu wszystkich uczniów, których rodzice nie wpłacili czesnego. Dzieci miały wrócić do szkoły z rodzicami, żeby wyjaśnić sytuację. Jurka wychowuje mama, nie zna taty. Kiedy powiedział mamie, że wzywa ją siostra dyrektor, zmęczona mama, mająca na utrzymaniu pięcioro dzieci, odpowiedziała: -Już wystarczająco długo na ciebie pracowałam, radź sobie sam. Jurek zostawił mamę, szkołę i poszedł szukać ojca. Siostra dyrektor próbowała go zatrzymać, mówiąc, że może się uczyć bez względu na postawę mamy. Zraniony chłopiec nie przyjmował żadnych argumentów. Jak potoczą się jego losy? Jak zawsze wszystko jest możliwe, z doświadczenia jednak wynika, że jego przyszłość nie zapowiada się dobrze.
Zranione serce i pusty żołądek czynią go doskonałym kandydatem na małego złodzieja, to w pierwszej fazie, następnie na przestępcę bez skrupułów, nazywa się tu ich "Zaragina". Tworzą uzbrojone bandy, które napadają na samochody na drogach, wioski, domy handlarzy. Jurek będzie musiał mieć dużo szczęścia, żeby nie zarazić się HIV-em. Jest bardzo prawdopodobne, że spłodzi kolejne "Uszczelki Pod Głowicę". I tu kryje się prawdziwa tragedia tego syndromu, tworzy się łańcuch, który nie wiadomo jak przerwać. 
Miesiąc temu w jednej z wiosek przygotowywałem chrzest. Katechumeni byli w przedziale wiekowym między 9 a 12 lat. W dniu chrztu dostają kartę chrztu, jest to ich pierwszy dokument zawierający dane personalne. Spisując informacje, kiedy padało pytanie o imię i nazwisko ojca, 50% w milczeniu patrzyło w ziemię a pozostali wybuchali śmiechem. Nie był to śmiech radosny ani szyderczy, chodziło tu raczej o zagłuszenie żenującej ciszy. 
Po chwili ktoś spośród członków rady parafialnej podawał nazwisko domniemanego ojca, nie będąc pewny wymowy ani tego, czy jest to prawdziwe nazwisko, czy pseudonim (skrót). Dopóki syndrom "Uszczelki Pod Głowicę" będzie rozpowszechniony na taką skalę, trudno spodziewać się jakiegokolwiek odrodzenia, łącznie z ekonomicznym. Jedna z największych firm zajmujących się eksploatacją diamentów, przysłała do nas swoich ludzi. Prowadzą poszukiwania, jeśli ich badania okażą się pozytywne, za dwa lata powstaną w okolicy prawdziwe kopalnie. Byłby to boom ekonomiczny, niespotykany w lokalnej historii. Nie mam jednak wątpliwości, że z napływem robotników i pieniędzy pogłębi się syndrom "Uszczelki Pod Głowicę". Rozwój ekonomiczny jest absolutnie konieczny. Ubóstwo, w jakim żyją ludzie jest poniżej godności człowieka, ale sama ekonomia niczego nie rozwiąże, a wręcz przeciwnie, może pogorszyć. Najbogatszy kraj Afryki, RPA ma najwyższy stopień zarażenia HIV-em. Afrykańskie kraje posiadające w dużych ilościach ropę, Gabon czy Nigeria, nie rozwiązały swoich problemów. Każdy z nas kieruje się w życiu pewnymi zasadami, które prowadzą do osiągnięcia konkretnego celu. Możemy je nazwać punktami odniesienia. Afryka przez swój tragiczny tryptyk historyczny - niewolnictwo, kolonie, niedojrzała niepodległość - utraciła swoje własne punkty odniesienia i dryfuje nie wiadomo dokąd. Misja musi być jak światło latarni dla rozbitków. Nie znam gotowych rozwiązań miejscowych problemów, ale wierzę, że Afrykańczycy przyjmując ziarno Ewangelii jako punkty odniesienia, sami je znajdą. Być może ktoś zna lepsze rozwiązania, lepszy system ideologiczny czy moralny, który pomógłby Afryce, ale jak do tej pory o niczym podobnym nie słyszałem.


o. Kordian Merta







do góry
  
listy