Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

STRONA GŁÓWNAHISTORIAPRACA MISYJNAGALERIALINKI                                                             


czerwiec 2007

tekst w formacie

Drodzy Przyjaciele 


Wieża

Któż z nas nie słyszał historii o wieży Babel? Zadziwiający antropomorfizm, zazdrosny Bóg obawia się zjednoczonej ludzkości, która buduje wieżę mającą sięgać do nieba. Budowa zostaje przerwana, bo wznosząca ją społeczność straciła zdolność do porozumiewania się, odtąd mówią różnymi językami. Autorzy tej prahistorii w spektakularny sposób odpowiedzieli sobie na bardzo frapujące pytanie: skąd taka różnorodność języków? Archeolodzy z pasją odgrzebywali w Babilonie ślady niezwykłych budowli, mających spełniać rolę słynnej wieży Babel, co po hebrajsku oznacza – pomieszanie.
Na terenie Afryki, pomijając wybrzeże Morza Śródziemnego i Morza Czerwonego, nie ma śladów wielkich budowli. Dlatego z wielkim zaciekawieniem wsłuchiwałem się w historię 
o afrykańskich wieżach Babel. Biblijni potomkowie Noego podjęli decyzję o wypaleniu cegieł, z których zamierzali wybudować wieżę sięgającą nieba. W przypadku afrykańskich wież, budulcem był bambus, materiał bardzo nietrwały.
Pierwsza historia dotyczyła króla Karende z Kaziba na terenie dzisiejszego Konga (dawny-Zair) w regionie Kiwu. Jak przystało na króla, Karende posiadał pełnię władzy, był panem życia i śmierci, co zapewniało mu totalne posłuszeństwo poddanych. Doświadczenie uczy, że taka absolutna władza często prowadzi do dziwactwa. Otóż nasz król tak bardzo przywykł do wydawania rozkazów i podejmowania decyzji, że nie mógł pogodzić się z faktem, by cokolwiek działo się bez jego woli. Tymczasem deszcz padał bez pozwolenia, co gorsza 
w momentach, kiedy monarcha wcale tego sobie nie życzył. Któż zatem ośmiela się spuszczać deszcz na królewska głowę i to bez jego przyzwolenia? Łatwo sobie wyobrazić, król chce polować albo ucztować a tu deszcz przerywa imprezę, skąd my to znamy? Kiwu to przepiękna górzysta okolica, taka jak w filmie "Goryle we mgle". Jedno ze wzgórz słynie ze spektakularnego zjawiska - przyciąga pioruny (prawdopodobnie zawiera sporo rudy żelaza). Na tym wzgórzu król nakazuje budowę wieży sięgającej do nieba, tak jak w Księdze Rodzaju, z tym, że on chce tam wejść, by rozprawić się z niesubordynowanym „deszczo – twórcą”.
Wieża rośnie i ,jak przystało na "Babel", nie zostanie skończona. Konstrukcja z bambusa nie wytrzymuje nawałnicy wiatru, z hukiem rozsypuje się. Dokończę jeszcze historię króla, bo będzie to miało związek z następnym opowiadaniem. Otóż Karende, oprócz nieposłusznego deszczu, miał jeszcze jeden problem. Jego ziemie najechali Arabowie. Wojna była bardzo nierówna. Arabowie dysponowali bronią palną i do przemieszczania się używali koni. Karende, jak na prawdziwego władcę przystało, wolał bohaterską śmierć, niż upokarzającą niewolę. Postrzelony zniknął z pola bitwy. Wieść po nim zanikła na długo, aż do dnia, kiedy w lesie na drzewie znaleziono jego królewskie bransolety. Zraniony wódz musiał ukryć się 
w lesie, gdzie wykrwawiony skonał. Dlaczego zatem bransolety znalazły się na drzewie? Najprawdopodobniej wciągnęły je tam liany. Miejsce, gdzie je znaleziono, po dziś dzień nosi jego imię. Opowiadałem tę historię w czasie formacji katechetów w Obo. Omawialiśmy wtedy Księgę Rodzaju. Katecheci słuchali jej z zadziwiająco dużym zainteresowaniem, wręcz z wewnętrznym napięciem. Wyczuwałem, że coś się szykuje. Zaledwie skończyłem, a głos zabrał Albert, szef trzydziestoosobowej grupy:
- U nas też był taki "mokonzi".
Wypowiedź Alberta zadziałała jak gwóźdź wbity w oponę. Wszyscy zaczęli szemrać 
z uśmiechem imię Karogo w Kadjemie (czyta się Kadżema). Karogo był szefem w wiosce Kadjema. Wielokrotnie przejeżdżałem przez Kadjemę. Nie można jej przegapić, rzuca się 
w oczy duża ilość niezwykle dorodnych palm olejowych. Plantacje zostały założone przez Francuza Cormona. Był ostatnim białym (nie licząc misjonarzy) w okolicy, zmarł w latach osiemdziesiątych. Z oleju palmowego wyrabiał mydło. Dziś w Kadjemie mydło jest
produktem luksusowym - szkoda, że Cormon nie dorobił się następcy, ale to już inna para kaloszy. 
- Albercie, Karogo też budował wieżę?
To był wielki szef, robił rzeczy niezwykłe. Fascynowało go słońce. Wydaje się, że jest daleko a zarazem blisko, przecież czuje się jego obecność. Ktoś kto był blisko równika, od razu wie 
o co chodziło szefowi, tu rzeczywiście słońce „wali” po głowie. Ostatecznie podjął decyzję godną szefa niezwykłego: chce dotknąć słońca. Wezwał wszystkich zdolnych do pracy. „Zbudujemy wieżę tak wysoką, by dotknąć nieba i słońca”. Do budowy użyto długich, a zarazem lekkich tyczek bambusowych. Mogą mieć nawet 20 metrów przy średnicy 10 cm. Do łączenia tyczek użyto lian. Po dziś dzień liana zwana "bowi" służy do budowy domów. Liana ma grubość palca, nacina się ją nożem i rozrywa. Uzyskane włókna są niezwykle mocne, a jednocześnie elastyczne i doskonale się zaciskają. Od wstrząsów urwało mi się kiedyś w jeepie zawieszenie podtrzymujące akumulator. Naprawa wymagała spawania, co 
w wiosce było czystą abstrakcją. Męska część wioski rzuciła okiem pod maskę. Po kilku sekundach padło hasło: bowi. 10 minut później akumulator był już solidnie przymocowany lianami. Po tej naprawie zrobiłem przynajmniej 1000 km, aż w końcu znalazłem się w prawdziwym warsztacie. Żal było patrzeć jak mechanicy przecinają liany, bo z góry wiedziałem, że spawana konstrukcja jest mniej odporna na wstrząsy. Wróćmy do Kadjemy. Mobilizowani rozkazującym głosem szefa wszyscy zabrali się do pracy. Wieża rosła z każdym dniem. I jak na wieżę Babel przystało, przedsięwzięcie musiało skończyć się katastrofą. Tym razem przyczyną były termity. Termity to największa plaga w Afryce. Oczywiście nie zgodzi się z tym żaden biolog. Termity stanowią mocne ogniwo w obiegu pierwiastków. Dla mieszkańców Afryki termity są synonimem spustoszenia. Wszystko, co jest z drzewa, wcześniej czy później trafia w miniaturowe paszcze miliardów termitów. Prawdę mówiąc termity drzewa nie jedzą, ich organizmy nie są w stanie strawić celulozy. Maleńkie cząstki drzewa znoszą do podziemnych galerii, gdzie hodują grzyby na bazie celulozy. Grzyby są ich prawdziwym pokarmem. Termity pracują w dzień i noc, nic ich nie powstrzyma. W nocy, w afrykańskiej chacie, słychać jak chrupią dach. Praktycznie Afrykańczyk nie przestaje budować domu, bierze udział w wyścigu z termitami. Nie spotkałem żadnego lokalnego środka, który byłby w stanie skutecznie zatrzymać termity. Są pewne gatunki drzewa tak twarde, że termity ich nie ruszają, podobnie jak zwykłe narzędzia do obróbki drewna. Najskuteczniejsze są trucizny sprowadzane z zewnątrz. Wykorzystałem to kiedyś w katechezie: "Problem trucizn". Przodkowie wynaleźli trucizny, kto je spożyje, umrze. Biali też znają takie trucizny. Przodkowie wynaleźli trucizny, kto się ich dotknie, ten zginie. Biali też mają takie trucizny. Przodkowie wynaleźli takie trucizny, że spowodują śmierć na odległość, trucizna jest w Rafai, a spowoduje śmierć kogoś w Bangui. Biali takich trucizn nie mają. Przodkowie wynaleźli trucizny by zwalczać wrogów, czemu zatem nie znaleźli trucizny na największego wroga, który bezustannie zjada wasze domy,
termity. Wywód wywołał salwę śmiechu. Wieża w Kadjemie została podgryziona przez termity i runęła w momencie, gdy budujący ją znajdowali się na różnych poziomach, powodując śmierć wielu z nich. Musiała być naprawdę wysoka. W pamięci miejscowej społeczności Mokonzi Karogo znany jest bardziej ze swojej legendarnej śmierci, niż jako budowniczy niezwykłej wieży. Otóż Kadjema leży nad rzeką Mbomou. Większość ludności 
z plemienia Zande nigdy nie specjalizowała się w łowieniu ryb na dużych wodach. Woda
uchodzi dla nich za środowisko złych duchów. Tak jest do dzisiaj w Rafai, gdyby nie przejezdni (przypływowi) rybacy z innego plemienia, nie jedlibyśmy ryb, choć mieszkamy nad rzeką pełną ryb. Oprócz dużych rzek, jest sporo rzek okresowych. W porze deszczowej kiedy opady są bardzo duże, te rzeki niemal „puchną”, rosną w oczach, mogą być bardzo niebezpieczne. Z nadejściem pory suchej powoli zamierają i właśnie wtedy Zande specjalizują się w wybieraniu ryb. Są dwie metody: pierwsza polega na "wychlapaniu"
wody z zamkniętych sadzawek na dnie zamierających rzek. Tym zajmują się głównie kobiety. Druga metoda jest o wiele bardziej skomplikowana. W rzekach, gdzie jeszcze woda płynie, buduje się tamę. W tamie jest coś w rodzaju ruchomej śluzy. Cała woda przepływa przez śluzę i wpada do długiego wiklinowego kosza. Oczywiście ryby zostają uwięzione w koszu. Karogo zrobił coś, co wydało mi się z technicznego punktu widzenia wręcz niemożliwe. Zbudował tamę na bardzo dużej rzece jaką jest Mbomou. Co prawda, pod koniec pory suchej wody sączą się tam leniwie, ale to i tak spora ilość. Musiało to być gigantyczne przedsięwzięcie. Kto żyw obowiązkowo stawił się do pracy. Materiałem były drągi z drzewa, kamienie, trawy i glina. Z góry było wiadomo, że tama nie wytrzyma długo. Tu nie było śluzy, gdzie woda miałaby ujście. Chodziło o całkowite zatrzymanie wody, tak by z drugiej strony tamy można wyzbierać ryby uwięzione w zatokach, zagłębieniach czy błocie. Od momentu kiedy tama została uszczelniona, trzeba było bardzo się śpieszyć. Absolutnie wszyscy, łącznie z dziećmi i starcami ruszyli na "zbieranie ryb". To było życiowe wydarzenie, brać udział w cudownym połowie. Ile kilometrów koryta rzeki udało się przeszukać, nie wiem. Jedynym człowiekiem, który nie brał udziału w zbieraniu był szef. Miał on o wiele ważniejsze zadanie. To, że tama nie wytrzyma długo, nie budziło najmniejszych wątpliwości, zresztą widać było jak poziom wody za tamą się podnosi. Przy tamie ustawiono tam-tam. Archaiczny prototyp komunikacji bezprzewodowej. Używany jest do dzisiaj, można nim przekazać umowne informacje na dystans do 5 km. Nasz szef miał za zadanie zaalarmować zbierających ryby w momencie, gdy tama będzie puszczać. Karogo siedział na dużym kamieniu i bacznie obserwował tamę. Stało się, pierwszy znaczący ślad, teraz to już kwestia minut i tama zostanie przerwana, życie wielu ludzi jest w zagrożeniu. Szef chce wstać, by podejść do tam-tamu - a nie może. Od tego momentu opowiadanie ma charakter legendy. Kamień, na którym siedział, zaczął go wciągać. Nieszczęsny szef zdał sobie sprawę, że będzie przyczyną śmierci wielu ludzi. Próbował rzucać kamieniami w tam-tam, to mogło zaalarmować tylko najmniej oddalonych od tamy. Fala uderzeniowa była silna, pochłonęła zaskoczonych ludzi. A szef powoli cały zamienił się w kamień. Do dziś tam jest.
- Albercie, widziałeś go?
- Wszyscy go widzieli.
Przez zgromadzenie przebiegł potwierdzający pomruk.
- Ten kamień ma kształt siedzącego człowieka?
- Zwłaszcza twarz, wszystko tam jest, oczy, nos, usta. Zresztą sam go możesz zobaczyć, to niedaleko od drogi.
Albert zauważył, że postać słynnego szefa przypadła mi do gustu i dodał:
- On miał różne dziwne pomysły. Raz chciał zobaczyć jak powstaje rzeka i kazał wszystkim w tym samy czasie oddać mocz.
Na sali wybuch śmiechu i słusznie, kto z nas w dzieciństwie nie obserwował tworzącej się rzeki. Król Kaziba i mokonzi Karogo obaj budowali wieżę przypominającą historię biblijnej wieży Babel. Istotą historii biblijnej nie jest sama budowa lecz różnorodność języków i tu kontynent afrykański bije wszelkie rekordy. Na ponad 6 tysięcy języków używanych dziś 
w świecie na kontynent afrykański przypada 2 tysiące, choć ludność Afryki stanowi zaledwie 12% populacji. W Nigerii, najbardziej zaludnionym kraju Czarnej Afryki, doliczono się 470 języków. W Kongo (ex-Zaire) - 221. Łatwo sobie wyobrazić jakie bariery rodzi to 
w komunikacji. Pierwsi misjonarze stanęli przed niezwykłym wyzwaniem przetłumaczenia Ewangelii na zupełnie nieznane języki. Trzeba było stworzyć gramatyki, dokonać próby zapisu w alfabecie łacińskim. Wiele dźwięków nie ma odpowiednika w fonetyce zachodniej. Przetłumaczenie biblii na wszystkie języki było fizycznie niemożliwe. Trzeba było podjąć bardzo trudne, a zarazem pociągające daleko idące skutki decyzje, dotyczące wyboru danego języka. Wybrany język na danym obszarze stawał się uprzywilejowany, a zwłaszcza jego pierwotni właściciele. W takich okolicznościach zawsze ktoś jest poszkodowany, niektóre języki zupełnie wyginęły. W RCA bardzo trafnie wybrano język sango, należący do jednego 
z najmniejszych plemion, dzięki czemu uniknięto zazdrości i niesnasek. Zupełnie inaczej ma się sprawa tam, gdzie swoje wpływy rozciągnął islam. Koranu nie się tłumaczy na lokalne języki, należy go czytać w oryginale, czyli po arabsku. Rezultat - arabski jest pierwszym językiem na kontynencie afrykańskim, posługuje się nim 150 milionów mieszkańców. Na drugim miejscu jest suahili - 60 milionów. Olbrzymie zmiany w dziedzinie lingwistycznej przyniosła ze sobą kolonizacja. Afryka podzieliła się na cztery strefy obowiązujące po dziś dzień, arabskojęzyczna, francuskojęzyczna (23 kraje), angielskojęzyczna (19 państw) 
i portugalskojęzyczna (5 państw). Niemiecki i Hiszpański odpadły w rozgrywkach.
Dla rodzimych mieszkańców Afryki posługiwanie się językiem kolonizatora było szansą na postęp, na znalezienie pracy w nowych strukturach. Te nowe języki miały miano "cywilizowanych". Największe zamieszki na tle polityki oświatowej w RPA wybuchły 
w 1976r., gdy rząd utrzymujący podział rasowy (apardhaid) chciał wprowadzić język afrykanerski zamiast angielskiego w szkołach. Niewątpliwie te nowe języki są wielką szansą dla Afryki. Po pierwsze, unifikują kraj, znosząc ,choćby tylko częściowo, skrajnie szkodliwy
trybalizm (wrogi podział wypływający z różnic plemiennych), po drugie, otwierają dostęp do nowej kultury - podręczniki szkolne, uniwersyteckie, internet itd. Strona negatywna to podkopywanie własnej kultury. Prowadzi to do alienacji, wyobcowania z własnego środowiska. Tak było w czasach kolonialnych i tak częściowo jest dzisiaj. Wybierałem się na zakupy do stolicy. Siostra dyrektor poprosiła, bym kupił dla nauczycieli w gimnazjum miesięcznik "Afrique inteligente". Kiedy miałem już czasopismo w ręce
z zaciekawieniem zabrałem się do lektury. Z każdym kolejnym artykułem rosło we mnie uczucie przygnębienia, niechęci do tego „dzieła”. Pomijając stronę merytoryczną treści (bardzo wątpliwa) nie trawiłem strony językowej. Niemal co trzecie słowo musiałbym szukać 
w słowniku i to grubym słowniku. Przyczyną mogła być oczywiście moja mierna znajomość języka francuskiego. Dałem więc czasopismo do przeczytania kooperantom z Francji ( uczą między innymi języka francuskiego w gimnazjum). Ich opinia nieco mi ulżyła, podzielali
moje odczucia. Autorami czasopisma jest afrykańska diaspora w Europie. Wykształceni 
w wyższych szkołach zachodnich czują się w obowiązku uświadamiania swoich rodaków pozostających w domu. Czemu zatem ich teksty są nieczytelne? Ilu ludzi w Afryce będzie 
w stanie je zrozumieć? Prawda jest taka, że faszerują teksty skomplikowanym słownictwem, by pokazać swoją pseudo - erudycję. Czym bardziej tekst będzie niezrozumiały, tym bardziej ziomkowie będą ich podziwiać za znajomość tak skomplikowanych słów, potraktują
je jako naukowe, ma to posmak wielkości. A tak naprawdę - jest to przejaw utajonych kompleksów wynikających z wyobcowania, język jest tylko tego przejawem. Uczenie się nowego języka nie z podręczników, lecz w jego naturalnym środowisku jest niezwykłą przygodą. Zaraz na początku naszej działalności na misji w Rafai otworzyliśmy mini aptekę. Będąc w trakcie poznawania języka sango wsłuchiwałem się z uwagą w sposób, w jaki ludzie formułują myśli. Prawie wszyscy przychodzący do naszej apteki pytali:
- Aspiryna skończyła się?
- Nie, jest!
W pierwszej chwili myślałem, że w sango pytania formułuje się przez negację. Przed wyjazdem z Polski, idąc do apteki, pytałem: „Czy jest aspiryna?” Z czasem jednak, poznając lepiej język i życie tych, którzy go używają, odkryłem przyczynę takiego sposobu formułowania pytań: tu, po prostu, niczego nie ma. W szkołach nie ma nauczyciela, a jak jest, to nie ma kredy. W szpitalu nie ma lekarza, w przychodni pielęgniarza, a w aptece nie ma leków. Pytanie: „aspiryna skończyła się?” zawiera życiową mądrość - skoro niczego nie ma, to po co przeżywać rozczarowania, lepiej jest nastawić się pesymistycznie do życia. Kiedy odpowiedź jest negatywna, to my automatycznie mamy w podświadomości: „no właśnie, wiedziałem, że nie ma” - w ten sposób zabezpieczamy się przed gorzkim smakiem porażki. Jeśli odpowiedź będzie pozytywna, to będzie to miłe zaskoczenie. W rozlazłym komunizmie, gdzie oprócz tajnej policji, nic nie było solidnie zorganizowane, pytanie: „czy jest aspiryna?” było uzasadnione, bo równie dobrze mogło jej nie być, jak papieru toaletowego i tysiąca innych rzeczy. Natomiast dziś, w zorganizowanej Europie, nikt już nie pyta: "czy jest", bo wszystko jest, musi być. Ten system opiera się na konsumpcji. Czym więcej zjemy, zużyjemy, tym lepiej. Przemysł będzie miał co robić. Będzie wzrost gospodarczy, a tym samym rząd odniesie sukces. Rodzi się tyko pytanie, jak dalece można rozciągnąć żołądki? 
I tak oto mam: w RCA : "Aspiryna skończyła się?" , w komunistycznym PRL-u: " Czy jest aspiryna?" i w sytej Europie: "Proszę o aspirynę". Trzy sformułowania ukute przez życie na wyrażenie tego samego. Porównując Afrykańczyków z resztą świata w zakresie znajomości języków, to biją nas na głowę. Przeciętny Afrykańczyk zna co najmniej trzy języki, a przy tym często jest analfabetą. Znajomość pięciu języków też nie jest niczym nadzwyczajnym, przekonałem się o tym w kontaktach z moimi współbraćmi z Konga. W Rafai dzieciak wzrasta w języku zande. Kiedy samodzielnie zacznie stawiać kroki, otrze się o język sango, na przykład w kościele. Język sango jest językiem narodowym i by go rozpowszechniać, kościół katolicki przyjął go jako język liturgii i katechezy. Ten drugi język dzieciaki mają poniekąd "za darmo", wchłaniają go a nie uczą się. W wieku sześciu lat trafiają do szkoły i poznają alfabet w języku francuskim. Tu już pot zaczyna płynąć z czoła, muszą nauczyć się wierszyka, odmieniać czasowniki, pisać dyktanda ... . Po sześciu latach szkoły podstawowej mają już w kieszeni trzy języki. Co prawda francuski bardzo specyficzny. W tym roku szkolnym dołączyli do nas nauczyciele z Francji. Przez pierwsze miesiące gimnazjaliści mieli kłopoty ze rozumieniem francuskiego z Francji. Z kolei francuscy nauczyciele nie mogli się nadziwić pomysłowości Afrykańczyków w przerabianiu ich rodzimego języka. Od pierwszej klasy gimnazjaliści uczą się języka angielskiego, to ich czwarty język. Tu jeszcze jedna wymowna historia. W zeszłym roku angielskiego uczyła u nas Edyta z Polski. Przed przyjazdem, zwróciła się o pomoc do wydawnictw, specjalizujących się w materiałach do nauki języka angielskiego. Jeden z cykli polegał na tym, że nauczyciel, posługując się planszami, oprowadzał uczniów po różnych krajach, omawiając ten sam temat. Tak się mieszka w Japonii, tak się pracuje, a tak spędza wolny czas. Potem to samo, tylko 
w Nowej Zelandii, Anglii itd. Kiedy wycieczka po świecie skończyła się wraz z ostatnią planszą, jeden z uczniów, wpatrzony w kolorowe obrazy, zabrał spontanicznie głos:
- Proszę pani, to my tu żyjemy jak zwierzęta!
Nie ma wątpliwości, podział o którym mówi wieża w Babel, trwa. Różnice czasami są wręcz brutalne.
Nie przypadkiem jednak druga część Biblii nazywa się też "Dobra Nowina". Wieża Babel jest antytypem historycznym tego, co stało się w dniu Pięćdziesiątnicy. Po zesłaniu Ducha Świętego Piotr zaczął przemawiać do narodów, słuchacze byli różnojęzyczni, a jednak każdy go rozumiał. Język jest tylko formą, istotą jest porozumienie, wejście w kontakt z drugim człowiekiem. Przepięknie wyraził to św. Paweł: "Gdybym mówił językami ludzi i aniołów 
a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź dźwięcząca albo cymbał brzmiący." Inspirowani mocą Ducha Świętego jesteśmy w stanie kochać, a tym samym budujemy wieżę, która sięga Nieba. Tej wieży nie może przewrócić wiatr, nie podgryzą jej termity, nie zniszczą jej też terroryści z Alkaidy.

o. Kordian Merta



do góry
  
listy