Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

STRONA GŁÓWNAHISTORIAPRACA MISYJNAGALERIALINKI                                                             


październik 2007

tekst w formacie

Drodzy przyjaciele misji w Rafai


  Każdy kolejny rok szkolny to nowe wyzwanie dla nauczycieli, uczniów, rodziców. Wszystko się komplikuje, gdy te trzy podstawowe podmioty są zachwiane. Nowy rok szkolny zaczęliśmy z czterdziestu trzema nauczycielami. W gimnazjum pracuje 11 nauczycieli, w tym dwóch z Francji. To małżeństwo młodych współpracowników. Przyjechali do Rafai na dwa lata. Ich obecność to prawdziwy skarb. Nie tylko, że poziom języka i matematyki wzrósł, ale przede wszystkim to niezwykle ważne świadectwo, zaangażowania, solidności, oddania, tak dla pozostałych nauczycieli jak i dla uczniów. W takich okolicznościach nieuniknione jest zderzenie dwóch różnych kultur. Uczniowie pierwszej klasy gimnazjum ze śmiertelną powagą pytali:
- Pani profesor, jeśli pojechałabym do Francji, czy wtedy też wybieleję.
Muszę dodać, że pani profesor jest urodzoną blondynką. 
Innym razem do klasy wleciał gołąb. Wszyscy uczniowie ruszyli na łowy. Zaskoczona pani profesor próbuje przywołać ich do porządku.
- Ależ proszę pani, to jest jadalne.
Do pierwszej klasy gimnazjum przyjęliśmy na ten rok osiemdziesięciu uczniów, tworząc dwie grupy. Natomiast w ostatniej klasie, czwartej jest ich tylko trzynastu. Głównym powodem opuszczania gimnazjum, jest problem macierzyństwa, czy też ojcostwa. Wyjaśnię to na przykładzie naszej sąsiadki. Urodziła się, gdy przyjechałem po raz pierwszy do Rafai. Pamiętam, jak stawiała pierwsze kroki. Dziesięć lat temu, gdy otwieraliśmy pierwszą klasę szkoły podstawowej, znalazła się wśród nowo przyjętych. Była najzdolniejszą uczennicą. W zeszłym roku siostra dyrektor próbowała przekonać jej mamę, że córka ryzykuje przerwanie szkoły. Na co mama odpowiedziała, wyrażając całą miejscową filozofię:
- Siostro, ja miałam 14 lat, jak urodziłam pierwsze dziecko, a ona ma już siedemnaście.
Po wakacjach nie wróciła do szkoły, czeka na rozwiązanie.
Uczniowie ostatniej klasy gimnazjum przygotowują się w tym roku do ważnego egzaminu, który pozwoli im w przyszłym roku naukę w liceum. Pierwszymi nauczycielami w liceum będą francuscy współpracownicy, planujemy podpisać umowę z czwórką kolejnych ochotników. Prawdziwym wyzwaniem są budynki dla liceum. Już teraz zmuszeni jesteśmy uczyć na dwie zmiany, z powodu braku klas. 
Projekt budowy od dwóch lat jest w toku: cztery sale wykładowe, biblioteka z czytelnią, prysznice, krany z pitną wodą, toalety, teren sportowy. Nasz główny sponsor budowlany z Hiszpanii, wyraził wstępną aprobatę, ale jak do tej pory, prawdopodobnie ze względów finansowych, nie może nam dać zielonych świateł. W Afryce, a zwłaszcza w takiej miejscowości jak Rafai, budowa trwa stosunkowo długo. Trzeba zacząć do pocięcia drzewa, dwa lata musi schnąć, aby móc z niego robić drzwi, stoły, krzesła itd. Trzeba wytłoczyć cegły w porze deszczowej i wypalić je w porze suchej. Kiedy opadną wody w rzece, trzeba wybrać piach. Zorganizować transport cementu, stali, blachy ze stolicy, to wszystko trwa miesiącami. Nie czekając na fundusze, zabraliśmy się do pracy. Za pieniądze z sekretariatu misyjnego w Polsce na wypłaty dla nauczycieli, kupiłem blachę i cement, licząc na to, że lada dzień dostaniemy środki z Hiszpanii. Jeśli do końca października nic się nie zmieni, wolę o tym na razie nie myśleć. Szkoła podstawowa w centrum ma 8 nauczycieli, w tym dwie siostry zakonne. Pierwsza, druga i trzecia klasa są zbyt liczne, średnio 75 dzieci. Aż prosi się, żeby zrobić po dwie klasy. Brakuje do tego sal. Po skończeniu budowy liceum, trzeba będzie dorzucić dwie klasy w podstawówce. Sama budowa nie jest skomplikowana, za to jej koszty przerażają. Worek cementu z transportem do Rafai przekroczył w tym roku próg 30?
Dwanaście szkół w wioskach zatrudnia dwudziestu trzech nauczyciel. Tu głównym problemem jest poziom nauczających. Co roku w czasie wakacji organizujemy solidne szkolenia, by podnieść ich kwalifikacje. I co roku, nowi nauczyciele przygotowani przez nas, z świadectwem w ręce uciekają do miasta. Praca nie idzie na marne, uczą gdzie indziej, ale nam na początku roku szkolnego zawsze brakuje nauczycieli.

Kreślę do Was te słowa w wiosce Selim, jest niedzielne popołudnie. Oficjalnie szkołę otwarto tu tydzień temu, ale tak naprawdę zaczną jutro. Po Mszy św. mobilizowałem rodziców. Teraz przychodzą po zeszyt, książki, długopisy. Drzwi w moim domu są otwarte, siedzę naprzeciwko. Wchodzi mama z córką. Mama ma plastykowe klapki, córka boso. Nie znam ich, prawdopodobnie należą do kościoła protestanckiego. Bardzo nieśmiałe, nie bardzo wiedzą, jak mają się zachować. Jestem chyba pierwszym białym, z jakim miały kontakt. 
Mama:
- Zeszyty.
- Jakie zeszyty?
- Dla dzieci.
- Zeszyty dla dzieci, ale jakie?
- Mama nigdy w szkole nie była – szturcha córkę i rozkazująco dodaje:
- Jakie zeszyty potrzebujesz?
- Do trzeciej klasy.

Jutro będę w następnej wiosce, Madabazouma. Tam też jest szkoła, a potem pojadę do Ketem. Mam nadzieję, że wziąłem wystarczająco zeszytów. Afryka ma najmłodsze społeczeństwo na świecie. W naszej parafii co piąty mieszkaniec jest w szkole (i to szkole podstawowej). Los tego społeczeństwa zależy w dużej mierze do tego, jak dziś zaopiekujemy się dziećmi i młodzieżą. Wy, moi drodzy, macie w tym swój wielki udział. Bez Waszej pomocy najprawdopodobniej tych szkół by nie było. 

"Pokój i Dobro" 
o. Kordian Merta



do góry
  
listy