Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

STRONA GŁÓWNAHISTORIAPRACA MISYJNAGALERIALINKI                                                             


listopad 2007

tekst w formacie

Siła.


 W ciągu ostatniego roku prezydent RCA dwukrotnie zadekretował dzień modlitw i postu. Maja pierwsza reakcja była krytyczna. Modlitwa i post są decyzjami wolnej woli i nie mogą być narzucone, gdyż wtedy -w chrześcijańskim rozumieniu - tracą sens. Po chwili refleksji przyznałem jednak, że prezydent nie popełnił żadnej gafy. W Afrykańskiej religijności nie ma rozdziału na życie religijne i państwowe, sakralne i laickie, doczesne 
i wieczne. Jest tylko jeden świat. Świat, w którym żyjemy i ten świat jest w rękach Boga, bóstw i duchów.
Wczoraj spędziłem dzień na budowie nowej szkoły, szkoła jest tuż przy kaplicy, gdzie obecnie uczą się dzieci. Przysłuchiwałem się lekcji języka francuskiego w czwartej klasie. Czytanka była o chłopcach, którzy podróżują po rzece pirogą. Piroga wywróciła się 
i chłopcom groziło utonięcie. Nauczyciel podawał znaczenie nowych słów, np. utopić się i topielec. Dla nauczyciela z plemienia Zande i jego uczniów, topielec to ten, który zginął w wodzie, czyli został wciągnięty pod wodę przez złe siły, nie ma nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, wypadku, są za to siły, które czatowały na swoją ofiarę. 
Kiedy w Rafai wyciągnięto z wody topielca, zaniesiono go do szpitala celem autopsji. Miejscowy medyk (mniej niż lekarz, więcej niż pielęgniarz) będąc wierny temu, czego nauczył się od współczesnej medycyny, doszukiwał się śladów pogryzienia przez krokodylaka (odpowiednik wilkołaka), czyli złego człowieka, który zamienia się w krokodyla i wciąga swoje ofiary pod wodę. Kilka tygodni później prokurator uważnie przesłuchiwał oskarżonych o ten nieludzki czyn i robił wszystko, co w jego mocy, by odróżnić prawdziwych winnych od niewinnie oskarżonych. Nauczyciel był wierny gramatyce języka francuskiego, lekarz - sztuce medycznej, a prokurator kodeksowi karnemu. Wszyscy trzej prawidłowo wykonywali swój zawód, ale jako synowie afrykańskiej ziemi wierzą w ludzi-kajmanów. Mówiąc językiem mniej drastycznym, w złe siły żyjące w wodzie. Wiary nie oddziela się od życia zawodowego, rzeczywistość jest tylko jedna. To dotyczy również Afrykańczyków, którzy stali się chrześcijanami, czy muzułmanami.
Niedawno zmarła afrykańska siostra zakonna w rękach uzdrowiciela. Uzdrowiciel był ex - franciszkaninem. Po wydaleniu z zakonu zaczął pracować na własny rachunek, ogłaszając się uzdrowicielem. Funkcja uzdrowiciela istnieje od bardzo dawna w społeczności afrykańskiej, zmieniają się tyko nazwy, przetłumaczono je na: szaman, zaklinacz, czarownik. Te pojęcia są bardzo relatywne, można w nie włożyć różną treść, wszystko zależy do tego, gdzie i kiedy mamy z nimi do czynienia. Podstawa jest zawsze ta sama – pojęcie siły. 
W afrykańskiej mentalności podstawą wszystkiego jest siła, kamień, woda, roślina, człowiek, duch, to wszystko siły o różnym potencjale. Zło i dobro, to też owoce siły. Choroba, czy nieszczęście, to też wynik siły, podobnie jak radość. Uzdrowiciel to człowiek, który rozpoznaje siły i w większym lub mniejszym stopniu umie nimi kierować. 
W Rafai noworodkom na biodrach zakłada się sznurek z kawałkiem kości jakiegoś zwierzęcia albo koralikiem z drzewa, ma to chronić niemowlaka przed chorobami. Kawałek kości, czy koralik z drzewa sam w sobie nie ma takiej mocy, to fetyszer włożył ją w kość i ta moc będzie większa od mocy choroby. Jest to schemat nieco uproszczony, przypomina to grę w szachy. Moc królowej jest nieporównywalna z pionkiem, ale w pewnych okolicznościach pionek usuwa królową, a nawet kończy grę. Uzdrowiciel mocą sprytu swojego rozumu też może toczyć taką walkę. Jest to fragment kompleksowego systemu afrykańskich wierzeń, gdzie wszystko ma swoje uzasadnienie i swoje miejsce. Kłopot w tym, że ani AIDS, ani nowotworu siłą sprytu żaden uzdrowiciel nie jest w stanie usunąć. Siostra zakonna, o której wspomniałem, miała prawdopodobnie raka kolana. Nasuwa się pytanie, dlaczego zamiast 
w dobrym szpitalu onkologicznym, a z pewnością miała taką możliwość, znalazła się 
w rękach uzdrowiciela? Kiedy wiadomość o śmierci dotarła do Rafai i jej współ-siostry rozpoczęły żałobę, zapytałem jedną z nich:, „na co zmarła?”. Odpowiedz była szczera – „To taka nasza afrykańska choroba”. Można wyciągnąć z tego kilka wniosków. Mamy tu do czynienia z chorobą afrykańską, a zatem ludzi z innych kontynentów to już nie dotyczy. Różnice morfologiczne między rasami ludzi nie są na tyle duże, żeby można mówić 
o chorobie dotyczącej tylko jednej rasy. Czyli problem tkwi w afrykańskiej mentalności. 
Kilka lat temu szef żandarmerii w Rafai prowadził śledztwo w sprawie kolejnego topielca. Przesłuchiwał dwóch oskarżonych o czary, obaj przyznali się do winy, wyznając, że mają moc życia pod wodą. Komendant żandarmerii był przyjacielem misji, często do nas przychodził, dyskutowaliśmy na różne tematy. W tedy oczywiście dyskusje zeszły na problem czarów. Zacząłem zadawać mu pytania tak, by z dwóch przesłanek pewnych mógł wyciągać trzecią. Chciałem go doprowadzić do tego, by sam zauważył, że wynik śledztwa jest nielogiczny. Komendant był człowiekiem inteligentnym, znał podstawy logiki, po trzecim pytaniu zorientował się, do czego zmierzam, przerwał mi mówiąc: „Ojcze, my, Afrykańczycy, jesteśmy bardzo skomplikowani, wy – biali - tego nie pojmiecie.” Być może komendant żandarmerii nie odrzuca zasad logiki, której nauczył się z francuskich podręczników, podobnie jak siostra zakonna całym swym sercem próbowała iść za Jezusem, jako jedynym zbawicielem. Sęk w tym, że urodzeni w Afryce mają serce i umysł zaimpregnowany zupełnie innym sposobem myślenia. Tu już nie chodzi o odkrywanie 
i przyjmowanie jakiejś prawdy, ale o całą konstrukcję psychosomatyczną, która kształtowana jest od dnia narodzenia. 
Kilka dni temu przy kolacji dowiedziałem się od brata Rajmunda (franciszkanin 
z RDC), że w celi żandarmerii w Rafai siedzi Józef z żoną. Cztery lata temu błogosławiłem ich ślub. Z pastoralnego punktu widzenia w parafii Rafai ślubu powinno się udzielać, kiedy są już dzieci. Jeśli po zawarciu związku kobieta nie zachodzi w ciążę, miejscowy zwyczaj nakazuje mężczyźnie szukania kontaktu z innym kobietami, tak długo, aż zostanie ojcem. Kobieta, która zaszła w ciążę, najczęściej zostaje drugą żoną. Józef z Marią mieszkali ze sobą od kilku dobrych lat i nie mieli potomstwa. Józef po licznych próbach zorientował się, że przyczyna niekoniecznie jest po stronie Marii. Oboje zaakceptowali fakt, że nie będą mieli własnych dzieci i w tedy zawarli związek sakramentalny. Innym problemem jest czupurny charakter Józefa, ciągle w stanie wojny z kimś z wioski. Kiedy usłyszałem, że jest 
w więzieniu pomyślałem sobie: „kolejna awantura”. Ku memu zdziwieniu usłyszałem, że jest oskarżony o „Likundu”, czyli Józef jest człowiekiem-kajmanem. 
Trzy miesiące temu w jego wiosce w rzece utopiła się kobieta. Jej mąż przesiadywał 
u szefa wioski i debatowali nad tym nieszczęściem. Szef uporczywie pytał, czy zrozpaczony wdowiec nie miał wrogów, wierzycieli, kogoś, kto by mu zazdrościł. Za każdym razem odpowiedź była negatywna. Aż w końcu szef spytał: „A może w ostatnim czasie spałeś z czyjąś żoną?” Po chwili refleksji, wdowiec przypomniał sobie o Marii, żonie Józefa. No tak, Józef wyjechał na kilka tygodni i on skorzystał z okazji. Sprawa zrobiła się jasna, Józef, chcąc zemścić się za cudzołóstwo, utopił żonę rywala. Miał dwie możliwości: zdobył „Yoro”- rodzaj fetysza, który uczynił go krokodylakiem, albo opłacił innego „Likundu”. Wdowiec z szefem wioski złożyli skargę na żandarmerii o morderstwo i tak oto zdziwiony Józef z żoną znaleźli się za kratami. Po tylu latach spędzonych w Rafai, ta historia była dla mnie już banalna. Tym, co mnie zaskoczyło, to reakcja Rajmunda, który ją relacjonował. Rajmund nie mógł się nadziwić ludzkiej głupocie. Dwukrotnie powtórzył: „ aż trudno uwierzyć, że ludzie tak mogą myśleć”. Rajmund urodził się i wychował w Afryce, więc co sprawiło, że nie przesiąkł wierzeniami swoich ziomków?
Jako ciekawostkę dodam, że siły zawarte w fetyszach nie działają na ludzi białych. Na terenie naszej parafii jest wiele miejsc, gdzie kiedyś były wioski. Powody opuszczania wiosek są różne. Kiedy wielki szef umiera, miejsce śmierci uznawane jest za przeklęte. Po dziś dzień dom, w którym ktoś umarł opuszcza się. Trzykrotnie byłem świadkiem, kiedy cała wioska przeniosła się, bo okoliczny prorok ogłosił, że każdy, kto w wiosce zostanie, umrze. Ślady po wiosce zacierają się bardzo szybko. Deszcze i termity niwelują chaty. Tropikalna flora 
w ciągu trzech lat wymazuje ślady człowieka. Najdłużej pozostają owocowe drzewa, to one przypominają, że była tu swego czasu wioska. Kiedyś zatrzymałem się przy takim drzewie, był to dorodny grejpfrut. Poprosiłem Baru, mojego towarzysza podróży i kucharza, żeby zerwał kilka owoców. Baru podbiegł do drzewa, ku memu zaskoczeniu stanął jak wryty i wpatrywał się w jedno miejsce, po czym powoli, z zatroskaną miną, wrócił do samochodu. „Nie mogę nic urwać, ktoś zawiesił fetysz”, „Baru, ale ja mogę”, „Oczywiście”. No więc podszedłem do drzewa, zrywałem grejpfruty i podawałem je uśmiechniętemu Baru. 
Trzy lata temu budując szkołę podstawową przy misji mieliśmy problem z piachem. Piach mamy za darmo, wyciągamy go z rzeki, kosztowny i skomplikowany jest transport. Dzieci ciągnie do piachu, jak opiłki metalu do magnesu. Po godzinie zabawy z ciężarówki piachu niewiele zostawało. Poprosiłem nauczycieli o pomoc, nie na wiele się to zdało. Jak tylko w okolicy nie było dorosłych, bandy dzieciaków rzucały się na piach. Stojąc przy rozgrzebanej i wymieszanej z gliną kupie piachu wpadłem na swoisty pomysł. Ze śmietnika, który był tuż obok, wyciągnąłem czaszkę małpy (małpy są tu przysmakiem). Czaszkę nabiłem na uschnięty kawałek gałęzi palmowej i z liany zawiązałem coś w rodzaju krawatu. Cudaka usadowiłem na środku piachu. Od tego dnia, dzieci nie tylko nie wchodziły do piachu, ale nawet do niego się nie zbliżały. Dorośli reagowali podobnie. W niedzielę na kazaniu opowiedziałem historię fetysza z małpią czaszką. Wszyscy ubawili się zdrowo, co nie znaczy, że mój fetysz przestał działać. Po mszy ci, którzy mieszkają za szkołą, wracając omijali piach. Co prawda fetysz zrobił proboszcz, żeby wystraszyć dzieci, ale z fetyszami nigdy nic nie wiadomo.
Życie się zmienia, Afryka nie stoi w miejscu z tym, że zmiany są tu bardzo powolne, dużo wolniejsze niż na innych miejscach naszej planety. Nasz europejski sposób myślenia ukształtował się przez stulecia głównie w oparciu o kulturę helleńską i kulturę rzymską. Byłoby rzeczą niezwykle ciekawą, gdyby dokonać próby zbudowania teologii chrześcijańskiej, nie na bazie Arystotelesa i Tomasza z Akwinu, lecz na bazie filozofii afrykańskiej. Wyobraźmy sobie taki eksperyment – afrykańskim teologom pozwalamy zapomnieć o Arystotelesie i Sumie teologicznej Tomasza. Do ręki dostają jedynie Pismo Święte i teraz na bazie ontologii siły, a nie bytu, budują prawdy wiary. Trudno przewidzieć, jakie byłyby rezultaty teologii jedynie na potrzeby Afryki. Nie wiadomo, czy zmieściłby się 
w ramach Kościoła Powszechnego. Rzeczywistość wygląda tak, że Afryka nie tyle krokami, co drgnięciami posuwa się do przodu za innymi. 

"Pokój i Dobro" 
o. Kordian Merta



do góry
  
listy