Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

STRONA GŁÓWNAHISTORIAPRACA MISYJNAGALERIALINKI                                                             


grudzień 2008

tekst w formacie

Kochani Przyjaciele


Niestety nie mam bezpośredniego kontaktu z Wami. System airmail (poczta elektroniczna dla radio-amatorów) ciągle sprawia kłopoty. 
Od dwóch tygodni odwiedzam wioski w sektorze Derbissaka (170 km od Rafai)
Dzis jestem w Sangarigou. Mamy tu spory problem. Są tu w okolicy cztery wioski: Barou, Sangarigou, Kossa i Gembo. W czasach kolonialnych Baroua była największa wioska, tu rezydowała szef z prawem kontroli pozostałych 3 wiosek. Nawiasem mówiąc w tamtych czasach w Baroua był szpital z lóżkami i sklep należący do Portugalczyka, gdzie można było kupić motorower. Dziś nie ma tu ani jednej tabletki aspiryny a objezdni handlarze rozkładają swoje towary w cieniu mangowców. 12 lat temu podjęto decyzję o budowie szkoły (finansowana przez bank światowy) w Baroua, choć nie jest to już największa wioska. Sugerowałem by szkolę zbudowano w środku sektora w Sangarigou, tak by dzieci miały jak najkrótsza drogę do szkoły. Nic z tego siła tradycji a nie rozsadek przeważyły. Teraz dzieci z Gambo i Kossa (stanowią większość) mają 7 km do szkoły, a mogły mieć trzy. Ostatnie dwa kilometry do szkoły wiodą przez las. Miesiąc temu jakieś uczeń z pierwszej klasy przechodząc przez ten leśny odcinek wpadł w paniką. Panika ogarnęła pozostałych. Dzieci opowiadały o dziwnym człowieku, który w lesie czatował na nich. Nazywają go tu "pożeraczem ludzi", wampirem. Panika opanowała wszystkie wioski.

Dwóch dorosłych mężczyzn na rowerach przejeżdżało tam zaraz po zachodzie słońca, usłyszeli gwizdy, miały to być sygnały, jakimi posługują się "pożeracze ludzi". Oczywiście zawrócili i dolali oliwy do ognia. Od miesiąca dzieci z Gembo, Kossa i Sangarigou nie chodzą do szkoły. Na skraju tego lasu jest źródło, gdzie kobiety z Baroua chodziły po wodę, teraz mogą tam iść tylko w eskorcie i to w ciągu dnia. Nie wiem jak długo to potrwa. Co zrobić ze szkoła? Strach ma wielkie oczy. W okolicy jest bardzo silna sekta (Nzapa Zande, patrz artykuł "religie w parafii"), oni bazują na wierze w duchy, siły nieczyste itd. Strach jest elementem przykuwającym ludzi do tej sekty. Proszę pamiętać, że tu nie ma radia, telewizji, gazet, książek. Wieczory spędza się przy blasku księżyca na słuchaniu dziwnych opowieści. Zaraz po nowym roku w szkole w Baroua ma rozpocząć pracę trzeci nauczyciel. Teoretycznie wszystkie dzieci mogłyby rozpocząć lekcje o siódmej (do tej pory 1,2 i 3 klasa rozpoczynały rano a pozostałe o dziesiątej). Gdyby wszystkie dzieci, w tym najstarsze z szóstej klasy ( niektóre maja 15 lat) szły razem, może udałoby się pokonać strach. Wystarczy jednak by jedno dziecko zaczęło krzyczeć, a panika znowu ogarnie wszystkich. Trzeba by dwóch dorosłych, którzy by im towarzyszyli, a to już nie jest takie proste. Od jedenastu lat zajmuję się edukacja i do tej pory nie było ani jednego przypadku zaginięcia czy jakiejkolwiek agresji na uczniach. Nie licząc przypadków gdzie nauczyciel związał się z uczennica, ale to już inna słaba strona w całej edukacji afrykańskiej. 


W Sangarigou jest jeszcze jeden problem do pokonania. W zeszłym roku wyremontowaliśmy chylące się mury kościółka, teraz termity zjadły krokwie, do których przybita jest blacha na dachu. Przy najbliższej wichurze dach może odlecieć. Blacha jest najcenniejsza częścią budowli, ma wartość około 5 tyś Euro (aluminium). Wymiana krokwi jest tylko częściowym rozwiązaniem problemu, bo termity ciągle tu są, konieczna jest trucizna, a trucizny kupić nie można, wszystkie jej skuteczne odmiany zostały wycofane z rynku. Ludzie używali trucizn do łowienia ryb. Wlewa się truciznę do rzeki czy jeziora i parę minut później można już zbierać pływające do góry brzuchem ryby. Jeśli dawka była duża, ryby też byłby trujące, dlatego nie można dostać w Bangui prawdziwej trucizny. Może uda się coś kupić w porcie w Douali. 
Po nowym roku pojadę szukać nasz nowy ( czteroletni ) jeep. Na misji mamy tylko jedno auto (nie licząc Unimoga) z trzema miejscami w kabinie a w domu z kooperantami (nauczyciele w gimnazjum i liceum) jest nas pięciu, w przyszłym roku ma być siedmiu. Dwa razy do roku wybieramy się wszyscy do stolicy. Podróż przez 3 dni na pace jeepa, to koszmar, z Europejczyków mało kto jest w stanie ja znieść. Zresztą organizacja przysyłająca kooperantów wymaga by podróż na terenie kraju odbywała się w pojazdach z ubezpieczeniem, czyli w kabinie.. Zakup nowego jeepa był zatem koniecznością. Nowy najtańszy jeep z podwójna kabina ( 5 miejsc) Toyota Hilux kosztuje w Bangui 54 tys Euro. Ostatecznie kupiliśmy dzięki pomocy O. Dymitra i naszego oddanego przyjaciela Wiesia (poświęcił na to kilka dni) w Niemczech czteroletnia Toyote za 14 tys. Do tego trzeba dorzucić koszty wysyłki i koszty w porcie w Douali, plus cło w RSA (30% od wartości), ale i tak, będzie to taniej niż kupno samochodu w Bangui. 

Wracając do poprzednich wiadomości, cala misja jest już dobrze zabezpieczona przed piorunami. Mamy solidny system piorunochronów i uziemienie. Dostaliśmy też nowa instalację do energii słonecznej. Czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

 

Za kilka dni będziemy przeżywać najradośniejsze rodzinne Święta Bożego Narodzenia. 
Niech Chrystus cichy i pokorny narodzi się w Waszych sercach. 

Niech na cały Nowy Rok 2009 jego błogosławieństwo przyniesie Wam pokój i miłość.

Zapewniam Was wszystkich o modlitewnej pamięci przy Bożym Żłóbku. 

o. Kordian Merta

do góry
  
listy