Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia N.M.P. w Katowicach - Panewnikach


  < strona główna
 


 

 

 

 

 

 

 

 styczeń 2012

tekst w formacie     

INNA AFRYKA


o. Zbigniew OFMZaproszono mnie jako wychowawcę kandydatów do naszego Zakonu oraz odpowiedzialnego w Republice Środkowoafrykańskiej za kontakty z młodymi ludźmi, którzy chcą rozeznać ich powołanie, na kongres braci formatorów, to znaczy wychowawców i towarzyszących młodym braciom na różnych etapach ich podążania drogą powołania zakonnego. Miejscem kongresu jest Arusha, miasto w północnej Tanzanii, niedaleko, jak na warunki afrykańskie, od granicy z Kenią.
Jak się tam dostać? Od niedawna, może od dwóch lub trzech lat, istnieje połączenie lotnicze z Bangui do Nairobi, 4 razy w tygodniu, przez linie Kenya Airways, której samoloty widzimy z naszego nowego domu, jak schodzą do ladowania lub jak wznoszą się po starcie z niedalekiego lotniska. Końcem października zrobiłem rezerwację i 2 listopada zapłaciłem bilet na 18 tegoż miesiąca. Wybrałem połączenie bezpośrednie, tylko 3 godziny lotu. - Inaczej musiałbym lecieć przez Douala (Kamerun), więc najpierw na Zachód, półtora godziny lotu, postój, później znowu z półtora godziny spowrotem na Wschód, na wysokość Bangui i dopiero 3 godziny do Nairobi. 
O zachodzie słońca lądujemy na lotnisku w Nairobi. Odlot z Bangui był przyspieszony o niecałe pół godziny, więc czekamy w kolejce na wysiadkę z samolotu. Moje ucho przestawia się na słuchanie wszędzie angielskiego. Bez kłopotu załatwiam wizę, konieczne tylko zarejestrowanie kamerą twarzy i linii papilarnych obydwu dłoni, no i 50 dolarów. To nie jest dużo, kongijską wizę płaciłem 80 ; ale wiadomo, że Kenia żyje z turystyki, więc im się opłaca nie być zachłannym już na dzień dobry! Wychodzę ze strefy bagażowej i widzę oczekującego mnie człowieka z kartką z wypisanym moim imieniem i nazwiskiem; To taksówkarz posłany przez braci. Na parkingu z przyzwyczajenia jako pasażer podchodzę do prawych drzwi auta, a tu pan kierowca już zajął fotel! No tak, uświadamiam sobie, jestem w kraju, gdzie obowiązuje ruch lewostronny więc kierownica jest z prawej strony samochodu. Drugie zaskoczenie na drodze, która jest trzypasmową szosą, i w centrum wszystkie jej pasy są zajęte przez auta mimo godziny 20tej. Na skrzyżowaniach z sygnalizacją świetlną policjanci uwijają się, aby rozładować korki! Widać niemało wysokich zabudowań, prawie jak w Europie. 
Dom braci mniejszych w dzielnicy raczej willowej albo dobrze usytuowanych ludzi, wybudowany w stylu angielskim, z kamienia, niezbyt obszerny, ale funkcjonalny. Wita mnie ojciec Sebastian Unsner, rodem z Krapkowic-Otmętu, przełożony tutejszej prowincji zakonnej, z którym widzieliśmy się w Polsce na Górze świętej Anny, Bracia kończą właśnie kolację, przedstawiamy się, staram się zapamiętać ich imiona. Gwardianem czyli przełożonym jest Cornelius, wiekowy już Anglik, bardzo sympatyczny i gościnny, dbający o wszystkich. Przekonam się o tym w niedzielę, kiedy najpierw około piątej rano, a ponad tydzień później nawet o 4.30 już czekał z przygotowaną kawą i śniadaniem przed naszym wyjazdem na lotnisko. Jego zastępcą jest Augustinus, Niemiec, mówiący trochę po francusku. 
Wolny czas w sobotę wykorzystałem na małe pranie, dłuższe czytanie na temat życia konsekrowanego i niemało kontaktów mejlowych.
W niedzielę rano z ojcem Sebastianem podróżujemy z Nairobi do Arusha niedużym samolotem linii z Tanzanii, należących do grupy holenderskiej KLM. Podobnie jak w chwilach przed lądowaniem w stolicy Kenii tak i teraz przy starcie mogę oglądać z góry piękne widoki gór i płaskowyży. Krótko przed dotarciem do Arusha widzę po prawej stronie otuloną częściowo w chmury górę Meru (4566m); niewidoczne z mojej strony Kilimnadjaro (5895m) znajduje się kilkadziesiąt kilometrów na wschód.
Zamieszkujemy na tydzień w centrum spotkań duchowych sióstr kanosjanek. Pochodzenie zgromadzenia z Włoch, ale wita nas w trzech językach siostra urodzona w Indiach. We wspólnocie są także siostry z kilku krajów Afryki. 

Na niedzielnej wieczornej Mszy świętej, prowadzonej po angielsku przez naszego o. Placyda- Jacka Górkę, misjonarza w tej prowincji, aktualnie na studiach doktoranckich w Rzymie, spotykamy się we wspólnocie ponad dwudziestu braci, przybyłych z Egiptu, Tanzanii, Zambii, Mozambiku, Zimbabwe, Madagaskaru, Angoli, Konga Demokratycznego, naszej Republiki Centrafrykańskiej, Togo, Wybrzeża Kości Słoniowej i Gwinei – Bissao, oraz przybyłych z Rzymu: O. Vidala, Sekretarza generalnego do spraw Formacji i Studiów, jego Asystenta i głównego organizatora kongresu – O. Sergiusza Bałdygę, oraz O. Philippa, Belga, tłumacza, też z Kurii Generalnej. Zabrakło braci z Republiki Południowej Afryki, gdzie od lat mamy prowincję zakonną, z braćmi z rodzin Afrykanerów i z rodzin plemion miejscowych. 


Liturgię kolejnych dni to znaczy prowadzenie Mszy świętej i modlitwy brewiarzowe podzielono według grup językowych. Tak więc we wtorek mogłem przewodniczyć Mszy świętej po francusku w kaplicy „Krzewu Gorejącego” i Mojżesza, z ciekawym malowidłem ściennym, gdzie centrum płonącego krzewu stanowi tabernakulum. 


Pierwszy dzień był czasem zapoznania się a także czasem poznania i przypomnienia programu i wskazań Zakonu dotyczących formacji, zaprezentowanych przez O. Vidala a następnie cennych uwag O. Sergiusza, który przedstawił nam syntezy sytuacji formacji w Afryce i opinii braci formatorów z kwestionariuszy. Wielką pomocą byli 3 bracia tłumacze, którzy przez mikrofony przekazywali do naszych słuchawek treści przemawiających.
Trzy dni zostały zorganizowane według podobnego rytmu: konferencja z czasem na pytania i odpowiedzi, po południu praca w grupach, przedstawienie raportów na sesji plenarnej, dzielenie się, wnioski... Konferencje prowadzili: brat Mathias Kule, Tanzańczyk, rektor semnarium w Lusace, gdzie studiują filozofię bracia mniejsi razem z kapucynami i konwentualnymi; brat Tedros Abraha, kapucyn rodem z Erytrei, profesor w Rzymie, brat Cosmas Uzowulu, też kapucyn, z Nigerii, profesor teologii na kilku instytutach w Afryce.


Wśród gromadki młodych afrykańskich braci wychowawców zaznaczała się obecność trzech europejskich misjonarzy : Liam McCarthy z Irlandii, z kustodii zakonnej z Zimbabwe, radosny staruszek, który z nami rozmawiał po francusku, Enrique Bascones, Hiszpan, wcześniej misjonarz w Ameryce Południowej, teraz w postulacie w Mozambiku, z charakterystycznym twardym wymawianiem słów, co podkreślało jeszcze bardziej jego przekonania, no i ja, reprezentujący Rep. Środkowoafrykańską. – Ucieszyła mnie uwaga brata Farida z Egiptu, kiedy stwierdzał: „ To dobrze mieć we wspólnotach starszych braci, jak wy, z doświadczeniem; tego nam brakuje u nas w Egipcie!” Prawdą jest że miałem okazję posłużyć się moim doświadczeniem, także jako sekretarz notujący prace w grupie i przedstawiający raporty na sesjach plenarnych.
Naszą radością bycia razem wyrażaliśmy nieraz w ciepłych uwagach czy humorystycznych słówkach w językach braci, my, francuskojęzyczni, naśladując portugalski czy angielski...
Czwartek był dniem przerwy a pracy, który wykorzystaliśmy aby pojechać do centrum miasta (kilkanaście kilometrów od miescja zamieszkania) na wizytę powołanego przez ONZ Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy (TPI), gdzie od 1995 roku prowadzi się procesy karne ponad 80 oskarżonych o ludobójstwo w 1994. Przywołanie wielkiego zła i odpowiedź na wyzwanie niekaralności. Wielkie wydatki i wysiłki, aby takie tragedie już się nie powtórzyły. Przygotowuje się zamknięcie tej instytucji w 2012 roku.
Po smacznym piknikowym obiedzie w ogrodzie hotelowym, wolny czas na targowisku pamiątek. Szukałem czegoś oryginalnego z tego regionu, gdzie u podnóża Kilimandjaro żyją tradycyjnie Masajowie, plemię pasterskie. Wybrałem szeroki jak obrus materiał w czerwono-niebieską kratkę służący im jako okrycie. U nas w domu bedzie pewno obrusem!
W piątek i w sobotę mieliśmy dalsze prace, z przygotowaniem końcowych wskazań i ustaleń. Pomagałem w ich zredagowaniu, chyba jako jedyny z grupy francuskiej.
Sobotnia Msza św. wieczorna, była naszym braterskim dziękczynieniem Panu za wszelkie dary otrzymane i powierzeniem Mu naszej franciszkańskiej przyszłości w Afryce!
W niedzielę rano, 27 listopada, wcześnie rano wyjazd na lotnisko w Arusha, około 40 km. Wschodzące słońce oświetla zbocze góry Meru i ujawnia zarysy Kilimandjaro. Robię kilka zdjęć, choć wiem, że fotografowana strona góry zostaje w cieniu. Dopiero przed budynkiem lotniska udaje mi się lepsze ujęcie, a potem próbuję jeszcze z samolotu, który po starcie zakręca własnie przed górą. W dole widać zabudowania Moshi, miasteczka Masajów. Tyle pamiątki!

Wracałem z z Arusha do Nairobi z dwoma współbraćmi z Madagaskaru. Ponieważ nocowali w domu studentów Prowincji, miałem okazję zobaczyć ich dom, usytuowany w dzielnicy gdzie znajduje się kilka fakultetów uniwersytetu i niemało domów formacji zakonnej. Bardzo czysto przy domach i willach, dużo drzew, porządne asfaltowane ulice, ruch niedzielny. Obserwuję przy kościołach i budynkach kultu protestanckiego dużo ludzi i samochodów. W domu braterskie przyjęcie przy stole. Wieczorem celebrujemy w kaplicy domu Mszę świętą, my, przybyli z Arusha i kilku miejscowych braci. W kazaniu ojciec Placyd podkreśla między inymi cel czasu Adwentu w jego wymiarze ku przyszłości: nasze podążanie drogą ku świętości. Ciekawie i przekonywująco mówi o naszych codziennych konkretnych postawach i działaniach, które są znakami świętości. (Nie wiem jak, ale zrozumiałem jego angielski!)
W poniedziałek rano z gośćmi z Kurii Generalnej: Vidalem i Sergiuszem, pojechaliśmy do Parku Narodowego znajdującego się na obrzeżach stolicy, niedaleko lotniska. Naszym przewodnikiem i kierowcą jest o. Augustinus, bywalec tego miejsca! Przeczytałem w domu, że w Kenii jest 10 parków narodowych i 14 rezerwatów! To jest bogatwo narodowe w wielu wymiarach. Innym, chyba mniej znanym elementem dochodów tego kraju jest hodowla kwiatów, sprzedawanych między innymi w Europie!
Po zaplaceniu opłat wstępu wjeżdżamy na teren Parku. Już na parkingu przywitały nas duże małpy, oswojone widokiem i obecnością ludzi i samochodów. Zaraz na pierwszym zakręcie prezentuje się nam żyrafa, krocząc powoli i poruszając wysokim ciałem jak na pokazie mody! 


Jadąc dalej spostrzegamy w zaroślach samotnego bawoła a następnie, na tle wieżowców miasta, stado antylop. Według informacji, gdzieś w tej części można spotkać lwa. Krążymy trochę po dróżkach sektoru i nagle: jest! Niedaleko stawu, może 15 – 20 metrów od nas, leżący w kępkach traw, król zwierząt. 

 

Z boku za krzewem, nieco bliżej, pani lwica. W ciszy, przez otwarte okna samochodu robimy zdjęcia. Bardzo ciekawe „spotkanie” nacechowane wzajemnym poszanowaniem! Podobne bliskości na następnych etapach : tuż przy drodze wielkie cielsko samca bawołu, różnego rodzaju antylopy i gazele, bawoły pasące się spokojnie jak stado krów na łące, z boku stary samotnik z ubitym czubkiem prawego rogu, wśród drzew i krzewów grupka żyraf, pochylających szyje aby skubnąć trochę zielonego jadła, gazele na skraju drogi, niektóre nieruchome, jakby pozujące do zdjęcia, małpki kapucynki w listowiu drzew... 

Pozostawiamy auto na małym parkingu, idziemy ścieżką za uzbrojonym strażnikiem brzegiem rzeczki, która szumi poniżej w wąwozie. Dostrzegamy zakamuflowangeo w wodzie hipopotama a dalej w trawach dużego krokodyla. Po drugiej stronie rzeczki, na skarpie tuż przy wodzie małe zgromadzenie żółwi, których czerepy z daleka wyglądają jak stare niemieckie hełmy! Docieramy do strefy sawanny, gdzie pasą się bardzo liczne zebry. Mimo wielkiego podobieństwa, każdy deseń skóry jest inny. Później spotkamy jeszcze inne stada tych białoczarnych „koników”, a razem z nimi trochę antylop.


W dolince po naszej lewej stronie, trochę daleko, zauważamy samotnego nosorożca. Zatrzymujemy się i nasz przewodnik zachęca go cichym wołaniem, aby się zbliżył. Robimy kilka zdjęć ze zbliżeniem optycznym. Zwierzę ruszyło, (nie wiem, czy zrozumiał brata franciszkanina?), trochę w lewo, później szybciej w prawo i pod górkę w naszym kierunku. 

Chyba zdenerwowany, przebiegł drogę przed nami i zakryły go zarośla. Trochę niepewnie, powolutku, ruszamy do przodu. Auto ślizgając się na mokrej ziemi bocznej ścieżki, którą wybraliśmy, wspina się na wzgórze, gdzie jest bardziej sucho. I nagle, na zakręcie przed nami, może tylko 25 metrów od nas, wyraźnie zwrócony ku nam jak do ataku, nosorożec! Ten sam co przed kilku minutami, czy inny? Robi się nam gorąco. Chwila nerwowego cichego wyczekiwania. Szybko robię dwa zdjęcia, drugie ze zbliżeniem. Kierowca bardzo powoli wycofuje, zawraca auto i wracamy naszymi śladami. (Według mojej analizy zdjęć, koloru skóry, zwłaszcza na pysku i kształtu oraz wielkości dwóch rogów, były to dwa różne osobniki, ale mogę się mylić). Odechciało się nam komentarzy w samochodzie.
Przed południem zatrzymujemy się przy stadach wielkich jak konie antylop o prostych rogach, a za nimi na przestrzeni łąk kilkadziesąt bawołów, większość leżąca na ziemi, jak krowy w czasie przeżuwania. 


Zaczyna się chmurzyć. Ruszamy w innym kierunku, ale mylimy trasę, bo część drogi jest nieprzejezdna. Na koronie samotnego drzewa siedzą dwa drapieżne ptaki a gdzieś dalej przechadza się stado strusi. Spostrzegam też inne, mniejsze ptaszki, o kolorowym upierzeniu; jedne jak papugi, inne jakby z mokradeł, na chudych nogach. Zatrzymujemy się jeszcze przy kilku żyrafach, jakby czekających na sesję zdjęciową. Najbardziej uderza mnie spojrzenie oczu żyrafy, jakby nieco smutne albo jakby wyrażające pewną samotność na tej wysokości punktu widzenia. To będą jedne z ostatnich zdjęć w Parku. Niejako na koniec zatrzymujemy się jeszcze przy trzech nosorożcach bardzo blisko skraju drogi, które pasą się spokojnie, ale co raz zerkając uważnie w naszą stronę. 
Wyjeżdżamy z parku inną bramą, żegnani drobnym deszczem. To praktycznie blisko dzielnicy uniwersyteckiej. Na rondzie przejeżdżamy obok katolickiej kaplicy uniwersyteckiej i za chwilę jesteśmy w dużym ruchu i hałasie miasta. Wysokie budynki, zapchana trzyjezdniowa droga. To naprawdę inna Afryka, inna od tej, którą znam na codzień. Potwierdza to jeszcze kolejna niespodzianka. Jako że jest już po południu, parkujemy w podziemiu pod dużym sklepem handlowym i na tarasie przy ulicy zamawiamy coś do zjedzenia, każdy coś innego. Dołącza do nas Placyd. Posileni, ruszamy do środka marketu: trzy piętra, z podjeściami i balkonami, dekoracja „Merry Christmas!” i liczne sektory z regałami pełnymi różnorodnych artykułów. Przypomina mi to market „City 2” przy metrze de Broucker w Brukseli, też wielopiętrowy, gdzie w pierwszej połowie 1980 roku odkrywałem zachodnią Europę.

 Bracia kupują pewne drobiazgi, raczej pamiątkowe (nazajutrz jest przewidziany kiermasz artykułów kultury masajskiej). We wtorek korzystam z wolnego czasu i kontynuuję lekturę o życiu zakonnym, więcej pozostaję w kaplicy i wysyłam mejle.
W środę wcześnie rano jadę na lotnisko. Przy kontroli paszportu policjant informuje, że odlot przewidziany na 7.40 opóźni się do 8.30. To się zdarza, ale tym razem przeciągnęło się ponad 2 godziny. Powód? – Blisko 100 osobowa pielgrzymka wracająca z Mekki przez Nairobi do Bangui, kobiet i mężczyzn, którzy weszli do samolotu z tobołkami, rozkładając się jakby byli u siebie. Obok mnie dwóch młodych z plemienia Peul, pasterzy wielkich stad krów, którym trochę pomagam, pokazując jak zapiąć pas, wyciągnąć stoliczek (byliśmy w pierwszym rzędzie) itp. Jeden z nich siada w kucki na fotelu, pewno z przyzwyczajenia... chyba chory, bo kaszle i pluje... Gdzieś w połowie drogi przewodnik ustawia się z kamerą na samym przodzie samolotu, zaczyna filmować i w języku sango komentuje, że oto bracia i siostry pielgrzymi, zmęczeni lecz szczęśliwi, wracają z Mekki do domu w RCA. A ja, choć chyba nie mam rysów arabskich, wśród nich na pierwszym planie Prawdą jest, że wszyscy jakoś żyjemy pielgrzymowaniem to znaczy podążaniem drogami naszej wiary.! Szczęśliwy ale nie zmęczony, wchodzę do budynku naszego lotniska. Chwilę później witamy się z Normanem, który czekał na mnie kilka godzin. Jestem spowrotem w domu!
Dziękuję Panu Bogu za odkrycia i doświadczenia w „innej Afryce”, tej na Wschodzie kontynentu. Ufam, że one ubogacą nasze relacje braterskie i pomogą w wysiłkach formacji młodych franciszkanów. Wam też życzę ciekawych odkryć i ubogacających spotkań w naszej inności i różnorodności. Jezus w Ewangelii uczy, że „każdy człowiek to mój brat!”

Pozdrawiam ciepło i serdecznie z Serca Afryki! 


Brat Zbigniew Tadeusz Kusy, OFM 


 


praca misyjna

galeria zdjęć 


linki do stron internetowych

 
 


kontakt z biurem misyjnym 


tel. 32 252-68-70 wew. 410, 411.

 


    

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

     
do góry