Misje OFM - serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Serwis informujący o działalności misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Polskiej Prowincji Wniebowzięcia N.M.P. w Katowicach - Panewnikach


  < strona główna
 


 

 

 

 

 

 

 

tekst w formacie pdf                                                    

Bangui, luty 2013.


Często bywa tak, 
że jeśli chcemy jasno przedstawić jakieś wydarzenie, musimy zrobić kilka kroków do tyłu, trzeba jednak się pilnować, by nie było ich za wiele, wtedy historia zamienia się w lekcje, a za lekcjami mało kto przepada. Dziś (10.02.13) do Rafai zwykły śmiertelnik drogą się nie dostanie, choć droga sama w sobie jest przejezdna, problem w tym, że na odcinku 500 km (od Sibit do Kombo) władzę przejęli rebelianci. Kim są i o co im chodzi? No właśnie, by znaleźć odpowiedź na to pytanie trzeba cofnąć się w czasie przynajmniej do 2001 roku. W Republice Środkowoafrykańskiej władzę sprawuje demokratycznie wybrany Patase – agronom, specjalista od kukurydzy. Ma sporo kłopotów - opozycja z plemienia Yakuma siłą chce odzyskać władzę, którą utracili po szesnastu latach smutnych rządów (90% żandarmerii, 70% wojska i 50% urzędników państwowych to oni). Patase broni się nogami i rękami, do pomocy ściąga Kadafiego, na rogatkach stolicy pojawiają się wozy pancerne w kolorze pustynnym. W zamian Libia dostaje zadziwiający kontrakt – 99 lat wyłączności na wydobywanie wszystkich możliwych minerałów. Patasemu grunt pali się pod nogami, jego zaufany dowódca sił zbrojnych Bozize oskarżony o próbę puczu wojskowego ucieka do Czadu, gdzie z błogosławieństwem Francji organizuje rebelię. I to był nasz ostatni krok wstecz, by zrozumieć, dlaczego dziś do Rafai drogą dostać się nie można. Na granicy Czadu i RŚA Bozize rekrutuje kogo się tylko się da, a łatwiej znaleźć bandytów i wszelkiej maści najemników niż patriotów. Patrioci z definicji gotowi są oddać życie za ojczyznę, pozostali szukają mocnych wrażeń, a przede wszystkim chcą się dorobić niewiele robiąc. Bozize daje wikt, broń i obietnice, a czego to ludzie sięgający po władzę nie obiecują. RŚA ma dość nieudacznictwa Patasego i Bozize witany jest jako wyzwoliciel. W niecałe dwa miesiące generał Bozize zbrojnie przejmuje władzę, a Patase agronom znalazł się na wygnaniu. W kraju ulga, bezpieczeństwo się poprawia, można podróżować, powoli tu i ówdzie otwierają się szkoły, urzędnicy państwowi dostają wypłatę. Bozize organizuje wybory, które uczciwie wygrywa. Tylko co dalej, czy żołnierz przygotowany jest do tego, by rządzić krajem i to w tak ciężkiej sytuacji? Prezydent Francji Sarkozy za kulisami nie dyplomatycznie nazywa prezydenta RŚA: Otysta z Bangui (Sarkozy znany jest z tego, że nie ma szacunku dla słabszych od siebie). Bozizemu nie brakuje dobrej woli, ani pracowitości, nie hula, nie pije, popełnia jednak dużo błędów. Potraktował kraj jak prywatny folwark. Tylko poplecznicy zasiedli na urzędach. Jego partia stała się de facto jedyną partią. Generał nie zorganizował armii, zadowolił się gwardią do własnej ochrony. Zdaniem specjalistów nie odbudował armii z obawy, że odbiorą mu władzę. Tymczasem najważniejszym zadaniem była pacyfikacja kraju i wydawałoby się, że generał był do tego zadania odpowiednim człowiekiem na właściwym miejscu. Czemu tego nie zrobił? Ekipę, którą zebrał w dwutysięcznym pierwszym roku na granicy z Czadem nazwijmy umownie „koalicją”. Wszyscy jej członkowie byli wrogami Patasego, ale nie koniecznie przyjaciółmi Bozizego, a w niektórych przypadkach wręcz odwrotnie. Po przejęciu władzy koalicja się rozpadła ( jak solidarność w Polsce). Nie wiemy ile, komu i co Bozize obiecał, ale wszystko wskazuje na to, że z obietnic się nie wywiązał. Zawiedzeni postanowili więc sami napchać sobie kieszenie i to na różne sposoby. Jednym udało się na zachodzie kraju opanować regiony z kopalniami diamentów, mniej zaradni uprawiali piractwo na drogach. W 2007 roku ex-koalicjanci, teraz zwani opozycją zbrojną, zasiedli do okrągłego stołu zwanego „Konferencją Pokojową”. Pojedli, popili, poklepali się po plecach, odśpiewali hymn narodowy i odświeżyli stare zaległe rachunki. Ponoć Zachód (Unia Europejska?) wyłożył kasę w zamian za demilitaryzację, czyli złożenie broni, wcielenie do armii. I tu ciąg dalszy „ponoć” - większość tych środków trafiła w ręce sitwy Bozizego, bojownikom dostały się grosze, tak więc dalej na swój sposób wyrównywali zaległe rachunki, czyli grabili. Jeden z głónych punktów „Konferencji Pokojowej” przewidywał uregulowanie wszystkich długów przed nowymi wyborami. Problemu nie rozwiązano, a wybory się odbyły. Bozize oczywiście je wygrał. Myślę, że nawet gdyby nie kombinował, też by je wygrał, ale niesiony na fali euforii, tam gdzie nie wygrał, tak zrobili tydzień, czy dwa później, że też wygrał. Kandydaci z opozycji (nie zbrojnej) nie mieli nic do powiedzenia, bo żeby coś powiedzieć, trzeba do ludzi dotrzeć, a oni mieli zdezelowane prywatne auta, a nawet gdyby dojechali, to trzeba by mieć jakiś mikrofon itd. Tymczasem ludzie Bozizego za rządowe pieniądze dotarli wszędzie i to z pełnymi rękami: mydło, papierosy, koszulki z napisami – Bozize moim prezydentem. Bozize przystojny nie jest, na koszulkach jego portret straszył, ale koszulki nóweczki! W Rafai kandydatka na deputowaną z partii prezydenta zafundowała wyborcom dwie krowy, na niedzielną tacę rzuciła 100 000 (w zwykłą niedzielę kolekta oscyluje między 5 a 6 tysięcy afrykańskich franków). No i jak tu nie głosować na hojnego prezydenta, diakona kościoła niebiańskiego i członka loży masońskiej? Jakiś dziennikarz ujął to dziś tak: „Bozize i jego partia stali się ofiarami swojego sukcesu”. Myślę, że to bardzo trafna ocena. Przegrani politycy i ex-koalicja mieli już dość sukcesów rywala. Kto kogo skrzyknął, nie wiemy. Ponoć spotkali się w Nigerii. Cztery niezależne rebelie połączyły się tworząc jedną silną rebelię zwaną SELEKA, co w języku sango oznacza – przymierze. Ktoś ich solidnie dofinansował - kupcy z Czadu i Sudanu, Dżichadyści? Nowe jeepy, uzbrojenie, no i hejże na zamek. W kilku sprytnych zasadzkach pozbawili życia ponad setkę żołnierzy z armii krajowej, co całkowicie pozbawiło ducha walki w ich szeregach. Praktycznie bez większego wysiłku zajęli pół kraju, w tym drogę Bangui – Rafai, ale nie o kraj tu chodzi, to taki Afrykański ewenement – niejednokrotnie kraj to stolica, a już na pewno w RŚA. Rząd skupia się na stolicy – szkolnictwo, służba zdrowia, bezpieczeństwo, infrastruktura. Poza stolicą obowiązuje zasada, że każdy radzi sobie jak może. Często rolę państwa przejmują organizacje pozarządowe i kościoły. Nie ma wątpliwości, władzę ma ten, kto panuje nad stolicą. Powiało grozą, armia krajowa ich nie powstrzyma, czy dojdzie do grabieży w stolicy? Ambasada Stanów Zjednoczonych wyjechała jako pierwsza, za nimi pognali przedstawiciele ONZ-tu, przedstawiciele niektórych organizacji pozarządowych i pomniejsze ambasady. W języku dyplomatycznym nie mówi się o ucieczce z tonącego statku, tylko o ewakuacji personelu. Nowobogaccy też zamówili sobie loty czarterowe. To przyczyniło się do wzrostu paniki tych, których na ucieczkę nie stać. Bozize przestraszony woła o pomoc. Pierwszy z odsieczą przychodzi prezydent Czadu, tak samo jak w 2001 roku. Odział jego żołnierzy zajmuje miejscowość Sibit 180 km od Bangui. Rebelianci nie dostaną się do stolicy jeśli nie przejmą Sibit. Dla Bozizego najlepszym rozwiązaniem byłoby wciągnięcie do konfliktu Francuzów i tu smutna niespodzianka, Hollande kategorycznie odmawia. W odpowiedzi podpuszczona przez Bozizego na mitingu młodzież z kamieniami i maczetami rusza na francuską ambasadę, żądając powrotu wojsk francuskich. W latach dziewięćdziesiątych socjalistyczny premier Francji Jospin wycofał z RŚA francuskie odziały, oficjalnie w ramach oszczędności. Byłem akurat w stolicy, kiedy wojsko francuskie się ewakuowało. Tego dnia młodzież w Bangui biegała po ulicach krzycząc z dumą: „Wygraliśmy, Francuzi uciekają”. Teraz rozgoryczeni znowu krzyczą tylko: „Niech wracają!”. Przypomina to dowcip z epoki głębokiej komuny w Polsce: co zrobić, żeby wydostać kraj z kryzysu ekonomicznego? -trzeba wypowiedzieć wojnę Stanom Zjednoczonym i następnego dnia oddać się w niewolę. Sprawa nie jest taka prosta. Ludzie w RŚA rzeczywiście są oburzeni odmową Francji. Argumenty są zaskakujące: kiedy Francja była pod okupacją faszystowską, my nie odmówiliśmy pomocy. Dziennikarz RFI w otwartej debacie broni pozycji swojego rządu argumentując, że przeciwnikami w sporze są mieszkańcy tego samego kraju, dlaczego Francja miałaby opowiedzieć się po stronie Bozizego? I tu prawdziwa rewelacja, w odpowiedzi słyszy: „My nie prosimy o pomoc dla Bozizego, on przejął władzę wspierany przez Francję, jeśli Francja chce, niech go sobie zabierze. My prosimy o pomoc dla niewinnych ludzi, którzy dziś cierpią pod okupacją”. Do tej okupacji jeszcze wrócimy. Myślę, że w rozgrywkach zakulisowych dyplomacja francuska zrobiła co do niej należało. Upadek Bozizego nikomu (oprócz SELEK) nie był na rękę. Prezydenci ościennych państw słusznie obawiali się, że zwycięstwo rebeliantów byłoby zachętą dla podobnych ugrupowań w ich krajach. Trzeba było reagować natychmiast. Z oficjalnego komunikatu dowiedzieliśmy się, ze wojsko czadyjskie z taktycznego powodu przeniosło się do Damary – 70 km od stolicy, oczywiście tego samego dnia rebelianci przejęli Sibit. Bozize groźnie zapowiedział, że w Damara jest czerwona linia, której rebeliantom przekraczać nie radzi, bo będzie to ich koniec. Nie wiadomo czyj byłby to koniec, gdyby nie wsparcie Gabonu, Kamerunu i Konga-Braza (mamy dwa Konga, ludowe ze stolicą Brazaville i demokratyczne ze stolicą Kinschasa, to pierwsze dalekie jest od ludowego, a to drugie na pewno nie jest demokratyczne) pod banerem Sił Zbrojnych Afryki Centralnej (FOMAC). Od momentu kiedy żołnierze FOMAKu dotarli do Damary, wiedzieliśmy, że już nie dojdzie do tragedii w stolicy. Zmuszono obie strony do bezwarunkowego spotkania się w Libreville. Skutki: Bozize pokornie zapewnił, że kończy kadencję i do nowych wyborów kandydował nie będzie, czyli nie zmieni konstytucji. Powstanie nowy rząd z przedstawicielami opozycji. Z grubsza można to określić tak – góra dogadała się, a co z tymi na dole, kto i z czego opłaci najemników? Każdego rebelianta ministrem uczynić nie można, bo po pierwsze musiałby umieć czytać, a po drugie brakłoby ministerstw. Jest jeszcze inny problem, część najemników godności ministra (zwracając się do nich obowiązkowo używa się formy – ekscelencjo) by nie przyjęła, z tej prostej przyczyny, że garnitury i krawaty ich nie rajcują, oni chodzą w białych turbanach i dżalabach. Od mercedesa z firankami wolą konia, to mudżachedyni z Darfuru. Już w 2005 roku jeźdźcy z Darfuru wtargnęli do RŚA i zajęli miejscowość Birao. Wtedy we Francji królował (albo rządził, jak kto woli) Jacques Chirac. Mądry to był człowiek, od razu wysłał miraże, nie, nie po to, żeby do konnych strzelali, odrzutowce tylko niziutko z prędkością ponad dźwiękową przeleciały nad głowami w turbanach. Podmuch był taki, że turbany rozwiało, a konie się zmierzwiły i poniosły, no i było po wszystkim. Teraz to co innego. Widziano ich wracających, objuczonych wszelkim dobrami zrabowanymi w Bambari. Nie wiemy, czy wracali już na dobre, czy tylko po to, by złożyć łupy i znowu wrócą. Złupili też sklepy i sklepiki, ale nie wszystkie, tych należących do muzułmanów nie ruszali. Nie wszystko co ukradli nadawało się do transportu, rozwiązaniem było sprzedanie, czyli spieniężenie, pomogli im w tym pobratymcy ze świata Arabskiego. Ofiary, czyli okradzeni zorientowali się, że ich własność znalazła się w rękach miejscowych handlarzy muzułmańskich. Teraz marzą o zemście, albo jak kto woli, dochodzeniu sprawiedliwości. Łatwo przewidzieć co będzie się działo z odejściem okupantów, rozpocznie się wyrównywanie rachunków przypominające wojnę religijną. Od tygodnia mamy nowy rząd, ministrem obrony narodowej został dowódca rebeliantów. Tymczasem w strefie okupowanej dalej grabią. Jakiś oddział zajął kolejną miejscowość – Mobai, w kościele rozrzucili i podeptali hostię, w zakrystii potargali szaty liturgiczne. W Afryce sekt satanistycznych nie ma (to wytwór znudzonych ale bogatych), o co tu chodzi? Wydaje mi się, że jest tak: rebelia przetoczyła się jak lawina, zabierając po drodze wszystko co napotkała i teraz nie panuje nad skutkami. Kiedy zajęli Alindao na misji (kuria biskupia) pojawili się panowie w czystych mundurach, przedstawili w składnym i kulturalnym języku swój punkt widzenia, zapewnili, że gwarantują bezpieczeństwo. Jeśli będą musieli coś zarekwirować, rozkaz będzie podpisany przez naczelnego dowódcę. Parę dni później na tę samą misję wtargnęła inna grupa, nieogolonych i brudnych, przykładając nóż do gardła żądali otwierania pokoi. Rezultat, rebelianci musieli walczyć z rebeliantami. Ten scenariusz powtórzył się też w innych miejscowościach. Czy dowództwo SELEK będzie w stanie rozbroić bombę, którą sami stworzyli? Ponoć najemnikom obiecano po dwa miliony (3000 euro) za każde zdobyte miasto, a Bangui miało być perłą w koronie, czyli każdy bierze tyle ile uniesie. Dziś nie wiemy czym się to skończy, póki co, do Rafai drogą dotrzeć się nie da. Nawet gdyby dostać od dowództwa SELEK przepustkę, nie można przewidzieć ilu różnych małych, albo wręcz malutkich dowódców nas zatrzyma na odcinku 500km i wystarczy, by tylko jeden z nich potraktował ową przepustkę jako papier toaletowy... Za 10 dni Czerwony Krzyż obiecał mi miejsce w samolocie, ja do Rafai dolecę, ale jak zaopatrzyć tysiące ludzi w sól, mydło, lekarstwa. Ludzie zawsze żyli tu biednie, a teraz robi się jeszcze biedniej. Rok szkolny skończymy, ale co będzie z maturą? Każda rewolucja szumnie zaprasza do burzenia, obiecując lepsze jutro. Z burzeniem nie ma problemu tylko z odbudową. Rebelianci w przejętych miejscowościach werbują młodych ludzi, dają im broń. Czy będą w stanie później ją odebrać? Ci uzbrojeni bezrobotni ludzie to może być przyszły horror dla podróżujących drogami. Zło pleni się jak chwast, nie trzeba go podlewać ani pielęgnować. To co dobre wymaga wytrwałości i wysiłku by mogło wzrastać, ale tylko to co dobre ma przyszłość. 


o. Kordian Merta (Republika Środkowej Afryki)


 


praca misyjna

galeria zdjęć 


linki do stron internetowych

 
 


kontakt z biurem misyjnym 


 
tel. 32 252-68-70 wew. 410, 411.

 


    

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

     
do góry