Listy 02 stycznia 2018
Z życia młodego misjonarza

Pokój i Dobro!
 
Tak to już w życiu jest, że ostatnie dni starego roku, prowadzą nas w kierunku refleksji nad tym co się wydarzyło, co udało nam się osiągnąć, kogo udało nam się poznać.
Dla mnie osobiście był to rok wyjątkowy, ponieważ spełniło się jedno z moich największych pragnień: Afryka. Uświadomiłem sobie, że w tym roku jedynie trzy miesiące spędziłem w Polsce, pozostałe dziewięć to czas zmagań z obcymi kulturami i obcym językiem, czas radości i odkryć.
 
Trzy miesiące we Francji to był mój adwent, czas przygotowania by 4 lipca narodzić się dla Afryki. Od lipca do końca października przebywałem w Bimbo, można powiedzieć, zamknięty w inkubatorze, aby się nieco oswoić z rzeczywistością afrykańską, bez większych zadań i obowiązków, pod bacznym okiem Symeona i Barnaby, za co jestem im bardzo wdzięczny.
 
Obecnie, od dwóch miesięcy mieszkam w Rafaï, tu zaczynam raczkować i gaworzyć, tzn. jeździć po wioskach i głosić kazania. Muszę przyznać, że dzięki wiedzy i umiejętności o. Kordiana, mam tu całkiem niezłą szkołę życia, a raczej technikum elektryczno-mechaniczno-gastronomiczno-budowlane. Każdego dnia uczę się czegoś nowego, np. ostatnio kiedy byliśmy popływać dowiedziałem się, że kiedy zaczyna porywać mnie prąd w rzece, nie ma sensu się zmagać tylko trzeba się poddać, kierując swoim ciałem niczym sterem w kierunku brzegu. To działa ;)
 
Samo Rafaï ma w sobie coś urzekającego. Z racji na to, że znajduje się 900 kilometrów od stolicy, wciąż pozostaje w jakiś sposób nieodkryte, nierozwinięte, chciałoby się powiedzieć nieskażone. Życie na codzień jest tu bardzo proste, tak jak i ludzie. Niestety, jak pisze św. Piotr: "Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć." Lew atakuje istoty niewinne i bezbronne, by je pożreć. Takim lwem naszych współrzędnych geograficznych są nieustannie grasujące rebelie. Nieco ponad miesiąc temu doszła nas informacja, że jedna z tych grup, spaliła pewną wioskę i zbliża się w kierunku Rafaï. Nasi parafianie niczym antylopy, ruszyli bez zastanowienia do ucieczki. Wzięli najpotrzebniejsze rzeczy i uciekli za rzekę. Wraz z ojcem Kordian postanowiliśmy, że mimo wszystko nie będziemy opuszczać naszej misji, ponieważ ów informacje nie były ani potwierdzone, ani sprecyzowane. Do żadnego ataku u nas nie doszło, choć wspomniana wioska rzeczywiście została w dużej części spalona. Po kilku dniach ludzie zaczęli wracać do swoich domów. Na dzień dzisiejszy sytuacja jest ustabilizowana, niestety nasi parafianie cały czas żyją w strachu. Z racji na ataki rebeliantów, sporo rodzin zaczęło migrować. Jedni z Rafaï wynieśli się na stałe, inni się tu wprowadzili, najgorsze jest to, że wraz z nowymi mieszkańcami pojawili się też złodzieje. Jednego złapałem na gorącym uczynku, jak kradł garnki z kuchni, innym razem ktoś poprzecinał i ukradł kable z pompy, więc kilka dni nie mieliśmy wody.
 
W obliczu tych wszystkich sytuacji staramy się nie poddawać i nie tracić dobrego humoru, patrząc z nadzieją przed siebie, na to czym obdarzy nas Bóg w rozpoczynającym się roku. Jak pisze Symeon, jesteśmy tu po to, żeby wśród ogarniającej nas martwoty, być świadkami Boga żyjącego. Uświadomił mi to też ostatnio o. Kordian, mówiąc, że po prawdzie nikt nas tu nie zapraszał, sami się tu wprosiliśmy, żeby świadczyć i głosić o Bożej Miłości.
Tak więc nie ma się co rozczulać, narzekać czy oczekiwać, trzeba po prostu więcej kochać!
Pozdrawiam i błogosławię+
 
o. Hieronim Łusiak OFM
 
Rafaï, 31.12.2017