Listy 06 listopada 2022
Powroty są przyjemne
6.11.2022, Bimbo, RCA
 
Od kilku dni w naszym domu zawiało świeżym powietrzem. Nasz współbrat, a zarazem przełożony domu i magister postulatu, br. Arsene wrócił do domu. Z wielkich planów wyjazdu do Turcji na formację na temat dialogu międzyreligijnego nic nie wyszło. Z prostej przyczyny: nasz brat nie dostał wizy. Czekał na nią ponad miesiąc przebywając w Kamerunie (u nas nie ma ani tureckiej ambasady ani konsulatu). Ostatecznie, cierpliwości brakło, i mamy brata w domu. Osobiście bardzo się cieszę że jest z nami. Bo rzeczywiście powiało nowym duchem. I przy stole rozmowy są żywsze i obowiązki podzielone no i jest do kogo gębę otworzyć (z postulantami też można pogadać, owszem, ale istnieje jednak pewien dystans…). Wraz z jego obecnością nie muszę martwić się o podejmowanie decyzji dotyczących domu oraz osób, które przychodzą z różnego rodzaju reklamacjami. Wspólnie łatwiej odnaleźć wolę Bożą. 
Jednocześnie warto wspomnieć, że nasz dom wypustoszał. Brat Martial wrócił do Rzymu, (siostra) Loisse do domu. Na czas listopadowej zadumy mieliśmy ku temu dogodne warunki. Choć obchody Wszystkich Świętych i dnia zadusznych praktycznie w ogóle nie przypominają tych polskich, jeśli pominiemy te związane z liturgią, bo tutaj wszystko jest zachowane. Brewiarz i Eucharystia są uniwersalne. Nie ma jednak wielkich odwiedzin na cmentarzach, brak nabożeństwa tak charakterystycznego dla popołudnia pierwszego listopada, brak aury zniczy na nagrobkach i przedsmaku nadchodzącej zimy… 
Na naszym ogrodzie cisza i spokój. Brak hałasu maszyn ze stolarni, brak ciężarówek, brak pracowników. Sami sobie sterem, żaglem, okrętem. Przyznam, że sporo z tych chwil przekuwam na lekturę: czy to treści franciszkańskich, przygotowując wykłady dla postulantów, czy to nieco na temat charyzmatów Ducha Świętego (książka, która została zdeponowana u nas w domu w oczekiwaniu na właścicielkę, która ma się po nią niebawem zgłosić, przykuła moją uwagę) bądź to najnaturalniej w świecie, powieść, tym razem Ken Follet „Zima Świata” osadzona w realiach drugiej wojny światowej… 
Do lektury zamotywała mnie dodatkowo malaria. Wracała i wracała… Przepisano mi zatem chininę na 5dni, i było to niejako pięć dni wyciętych z życiorysu. Słabość, zawroty głowy, zatkane uszy (efekt uboczny) skutecznie zablokowały mnie w pokoju. Było to swoiste wyzwanie dla … życia zakonnego. Jakże trudno być franciszkaninem w chorobie! Gdy ma się siły i werwę niejako wie się, co ma się robić i to „robienie” sprawia, że łatwiej „być”. Gdy jednak wszelka aktywność zostaje zawieszona, niejako sparaliżowało mnie pytanie „jak być franciszkaninem nic nie robiąc…?” Trudne. Tak to fizyczna niemoc zachwiała i zdrowiem psychicznym i duchowym. Dobra rewizja życia. Poza Słowem Bożym, które przemawiało do mnie nieustannie, wybrzmiewały we mnie słowa Wisławy Szymborskiej wyśpiewywane przez Sanah: „Czemu ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem, jesteś a więc musisz minąć, miniesz a więc to jest piękne”. 
Kurację zakończyłem pierwszego listopada. Dałem sobie jeszcze trochę czasu (przez lekturę i swoiste „bycie”) na dojście do siebie. Później wróciłem do obowiązków i posługi – zakupy zamrażalki i palnika gazowego, pomoc polskim siostrom w przygotowaniu do wylotu z Bangui do Polski po miesięcznej wizycie u ich sióstr na zachodzie kraju (w Bouar). 
Dziś natomiast, siedzę sobie w domu. Jakoś jeszcze nie mam pomysłu na niedziele. Byłem na Mszy u Kapucynów, za płotem. Później znów zanurzony w lekturze nabierałem sił na kolejne wyzwania. Popołudniu trochę modlitwy, kawka no i w końcu przelałem te oto treści na „papier” abyś i Ty mógł zajrzeć do RCA : )
 
Niech Pan błogosławi +